Sprawa dotyczy kontroli, którą pracownice urzędu przeprowadziły u mechanika samochodowego. Panie przyjechały do zakładu już po jego zamknięciu, podawały się za klientki i prosiły o wymianę przepalonej żarówki.
Jak twierdzi mechanik, panie twierdziły, że jadą w długą trasę i pilnie potrzebują pomocy. Właściciel warsztatu zlecił swojemu pracownikowi wymianę żarówki. A ponieważ panie swojej nie miały, wziął od nich 10 złotych. Bez paragonu, bo kasa była już zamknięta.
Urzędniczki wyciągnęły legitymacje i chciały ukarać mechanika mandatem. Ten go nie przyjął i sprawa trafiła do sądu.
Sąd uznał mechanika za winnego, ale odstąpił od wymierzenia kary.
Kary dla urzędników domaga się za to Adam Abramowicz. W środę złożył do dyrektora Izby Administracji Skarbowej w Olsztynie wniosek o ukaranie naczelnika bartoszyckiego urzędu.
Jego zdaniem, kontrola naruszała prawa przedsiębiorcy, a urząd "zastawiając pułapkę wykorzystał odruch pomocy znajdującym się w potrzebie ludziom, co drastycznie przyczyniło się do zmniejszenia zaufania przedsiębiorców do administracji publicznej".
- Jak powiedział premier Mateusz Morawiecki, który mnie powołał, zasada proporcjonalności dotyczy też proporcjonalności kar w przypadku błędów i problemów, a przedsiębiorcy to nie kombinatorzy, a państwo to łupieżca - mówi Abramowicz. - Myślę, że te słowa najlepiej podsumowują moją decyzję o złożeniu wniosku o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego.
Jak mówi rzecznik, choć do zdarzenia doszło jeszcze przed wejściem w życie Konstytucji Biznesu, to późniejsze działania rzecznika, jak m.in. uporczywe odwoływanie się od decyzji sądu odstępującego od wymierzenia kary, "nosi znamiona nękania polskiego mikroprzedsiębiorcy".
Jaka będzie decyzja dyrektora IAS w Olsztynie - na razie nie wiadomo, ale urzędniczki które przeprowadziły prowokację i tak może czekać kara.
Do bartoszyckiej policji trafiło anonimowe zgłoszenie o dwóch urzędniczkach, które miały celowo wykręcić żarówkę w swoim samochodzie i jechać niesprawnym samochodem, żeby przeprowadzić prowokację w warsztacie.
- Policjanci sprawdzają, czy faktycznie doszło do wykroczenia i czy panie poruszały się po drodze publicznej niesprawnym samochodem, czy może wykręciły żarówkę tuż przed warsztatem - mówi mł. asp. Marta Karbelis, oficer prasowy bartoszyckiej policji. - Jeśli informacja się potwierdzi, sprawa trafi do sądu.
Za jazdę po drodze publicznej z wykręconą żarówką urzędniczkom skarbówki może grozić do 5 tys. złotych grzywny. Ale na ustalenie, kto siedział za kierownicą, którędy jechał i kiedy wymontował niezbędny element wyposażenia, czyli żarówkę, policja ma niewiele czasu - 24 listopada sprawa się przedawni.