Dokładnie tydzień temu Główny Urząd Statystyczny poinformował, że przeciętne wynagrodzenie w firmach zatrudniających powyżej 9 osób we wrześniu wyniosło 4771,9 zł brutto. To około 3391,08 zł na rękę.
Rozczarowaniem okazała się skala wzrostu wynagrodzeń. W porównaniu z wrześniem 2017 podwyżki wyniosły około 6,7 proc. Tymczasem ekonomiści spodziewali się około 7,1 proc. Nawet najbardziej pesymistyczne prognozy nie zakładały zejścia poniżej 6,8 proc.
Teraz poznaliśmy szczegółowe informacje na temat płac w poszczególnych sektorach. Okazuje się, że dynamikę zaniżały głównie mniejsze od średniej podwyżki w przemyśle (z wyłączeniem górnictwa, gdzie płace rosły 10,5 proc.) i działalności profesjonalnej (naukowej i technicznej).
Nie zaskakuje fakt, że nominalnie najwięcej zarabia się w branży informatycznej i komunikacyjnej oraz szeroko pojętym przemyśle. Za to mocno poniżej średniej krajowej zarabia się tradycyjnie w hotelarstwie, branży gastronomicznej oraz administrowaniu.
Statystyki po raz kolejny pokazują przepaść między zarobkami w zależności od sektora. Typowy informatyk, który zalicza się do kategorii "informacja i komunikacja", zarabia ponad dwukrotnie więcej niż pracownicy w gastronomii. Oczywiście wskazane na grafice wartości to kwoty brutto. Na rękę przy typowej umowie o pracę średnie płace w obu sektorach wynoszą odpowiednio 5754 i 2564 zł.
Wynagrodzenie z brutto na kwotę netto można łatwo przeliczyć z wykorzystaniem kalkulatora płac money.pl.
Należy podkreślić, że podawane przez GUS statystyki obejmują wszystkie osoby zatrudnione w danym sektorze. Średnia uwzględnia więc zarówno dyrektorów, jak i pracowników na najniższym szczeblu.
W dekadę płace wyższe o połowę
Ekonomiści narzekają, że wrzesień był trzecim miesiącem z rzędu, gdy dynamika płac spadała. A ostatni raz była poniżej 6,7 proc. w listopadzie ubiegłego roku. Nie zmienia to jednak faktu, że ciągle rynek pracy jest rynkiem pracownika i zarobki idą w górę. Najbardziej jest to widoczne z perspektywy lat. Na przestrzeni ostatniej dekady średnia dla kraju wzrosła dokładnie o połowę.
We wrześniu 2008 roku w średnich i dużych przedsiębiorstwach zarabiało się niecałe 3200 zł brutto. To mniej niż teraz w najsłabszych sektorach. Wśród branż wyszczególnianych w raportach GUS najlepiej opłacane górnictwo mogło się wtedy pochwalić płacami na poziomie 4740 zł brutto. Teraz jest to o blisko 2000 zł więcej.
Największy progres na przestrzeni ostatnich 10 lat jest w jednej z najgorzej opłacanych branż, czyli w hotelarstwie i gastronomii. W tym czasie podwyżki wyniosły średnio 59 proc. Biorąc pod uwagę jedną z największych dynamik, można oczekiwać, że systematycznie przepaść pomiędzy branżami będzie się zmniejszać.
Na znaczeniu zyskuje też branża nieruchomości. Od września 2008 roku wynagrodzenia wzrosły tu o blisko 57 proc., przekraczając okrągłe 5 tys. zł brutto.
Bardzo mocno na tle innych branż odstaje transport. Jeszcze 10 lat temu pracownicy garnęli się do pracy w tego typu firmach, bo mogli liczyć na jedne z najwyższych zarobków na poziomie 3,5 tys. zł brutto. Teraz oczywiście płace są wyższe, ale tylko o 800 zł, co daje zaledwie 23 proc. podwyżki.
Do Zachodu ciągle daleko
Wiele wskazuje na to, że za następne 10 lat wynagrodzenia mogą być o kolejne blisko 50 proc. wyższe niż teraz. Ekonomiści sugerują, że do oszacowania średniego tempa wzrostu płac w perspektywie lat można przyjąć przeciętne tempo wzrostu wydajności. Teoretycznie powinny sobie odpowiadać. Uwzględniając więc wzrost gospodarki i inflację, można przyjąć, że w długim horyzoncie wynagrodzenia mogą rosnąć o 5,5-6 proc. rocznie.
Od dawna pensje w Polsce rosną przeciętnie szybciej niż u naszych zachodnich sąsiadów. W przypadku Niemiec szacuje się, że płace mogą rosnąć każdego roku średnio o 3-4 proc. Przy takich założeniach przeciętne wynagrodzenie w naszym kraju mogłoby zrównać się z niemieckim za około 37 lat.
Według Marcina Czaplickiego, ekonomisty PKO BP, do końca roku możliwe są jeszcze nieco większe podwyżki niż ostatnio, ale dynamika raczej nie przekroczy 8 proc. A w przyszłym roku ma już być słabiej.
Przytacza przy tym prognozy banku, które zakładają, że po średniorocznym tempie wzrostu płac w tym roku na poziomie około 7,5 proc. w przyszłym spadnie w okolice 6,2 proc., a w pojedynczych miesiącach może zejść nawet poniżej 6 proc.
- Na rynku pracy widać nieco mniejszą presję na podwyżki. To efekt m.in. zatrudniania pracowników z Ukrainy czy Białorusi, ale także z dalszych kierunków. Poza tym sami pracodawcy żonglują zamówieniami i dostosowują pracę do kadry, którą już posiadają - zauważa Marcin Czaplicki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl