- Dzień dobry, podkomisarz X, komisariat policji jednej z dzielnic Warszawy. Czy jest Pan prezesem spółki D? - pada pytanie do Jacka Gleby, lekarza i właściciela dużej firmy zajmującej się telemedycyną. - Z tego co wiem, jestem. Od 10 lat nic się w tej kwestii nie zmieniło - tłumaczy. - Proszę popatrzeć w KRS - doradza policjant. Tak zaczyna się historia o tym, jak można w Polsce ukraść firmę. Nie jej majątek, ale całą spółkę.
Aktualizacja 19 czerwca, godz. 14:08
Jacek Gleba, który jest prezesem spółki świadczącej usługi opieki medycznej, na stałe mieszka poza Polską, choć w kraju jego firma prowadzi działalność. W sobotę, pierwszy dzień długiego weekendu majowego, telefon z policji całkiem go zaskoczył.
Funkcjonariusze poinformowali go, że człowiek podający się za prezesa spółki, którą kieruje, został zatrzymany, gdy próbował otworzyć w banku rachunek firmowy. Naciągacz dokonał wcześniej zmian w Krajowym Rejestrze Sądowym, gdzie podał siebie jako nowego prezesa firmy Jacka Gleby. Dzięki temu przed każdą instytucją mógł występować jako pełnomocnik spółki - np. zakładać konta w banku i brać kredyty.
Gleba myślał, że niebezpieczeństwo które mu groziło, zostało zażegane, bo przecież policja schwytała oszusta. Nic bardziej mylnego.
Zaskoczenie przyszło dzień później. W niedzielę, gdy prokurator dyżurny w Warszawie uznał, że 14 zarzutów jakie przedstawiła policja zatrzymanemu, a nawet skradziony dowód osobisty, którym się posługiwał, to cały czas za mało by wsadzić go za kratki.
- Prokurator wypuścił go ot tak, do domu, choć w weekend powstało ryzyko przejęcia naszej firmy. Wypuścił człowieka, który uzurpował sobie bycie prezesem, z KRS-em pod pachą. Mimo że policja złożyła wniosek o zatrzymanie prewencyjne na trzy miesiące do wyjaśnienia - opowiada money.pl Leszek Gleba.
Zdaniem lekarza, oszust mógł dalej kontynuować swój plan, tym bardziej, że prokuratura nie powiadomiła KRS o sprawie. Jacek Gleba nie zwlekał dłużej i w poniedziałek przyleciał do Warszawy. We wtorek 2 maja nic nie zdziałał w urzędach, bo te pracowały na pół gwizdka. W środę znowu było święto.
Dopiero w czwartek udało mu się przywrócić prawdziwe dane w rejestrze firm. Dodajmy, że nie stało się to tak łatwo, jak wpisanie fałszywego prezesa. Trzeba było kilku godzin dyskusji i przekonywania pracowników, że nie może czekać kilka tygodni, na rozpatrzenie wniosku o zmianę wpisu w rejestrze.
- Prokuratura nie zrobiła w tym czasie nic, żeby dać sygnał, że coś jest nie w porządku. Wszystko, co udało się nam zrobić w tym czasie, było przeze mnie osobiście wydreptane i wywalczone u urzędników - opisuje w rozmowie z nami.
W długi weekend sprawiedliwość nie działa
Historia zaczęła się od tego, że firma, której prezesem jest Jacek Gleba wystawiła nieruchomość na sprzedaż. To była działka pod niewielki budynek wielorodzinny.
- Przyszedł do nas człowiek, który zaczął z nami negocjować w imieniu niewielkiej spółki deweloperskiej z Częstochowy. Wziął od nas dokumenty działki i spółki. Zaczęliśmy przygotowywać akt nabycia działki, ze wszystkimi danymi, ceną itd. To miała być normalna transakcja deweloperska. Umowa miała być podpisana u notariusza w Warszawie, którego znam osobiście, więc czuliśmy się bezpiecznie. Transakcję mieliśmy zamykać tydzień po weekendzie majowym. Okazało się jednak, że ten człowiek poszedł z naszym KRS-em do banku, żeby sobie otworzyć rachunek - mówi Jacek Gleba.
Podejrzewa, że chęć kupna działki była tylko przykrywką, żeby wyciągnąć dokumenty nieruchomości, postanowienia wspólników i inne dokumenty, które pomogły oszustowi dokonać wpisu w KRS.
- I pewnie w ciągu tego weekendu majowego, kiedy nikt niczego nie pilnuje, być może chciał spokojnie sprzedać tę działkę komuś, nawet za połowę ceny. Chętny pewnie by się znalazł. Pieniądze wpłynęłyby na jego nowo otwarty rachunek, niby naszej firmy. Przelanie pieniędzy na inne konto to już nie byłby żaden problem i człowiek, zniknąłby bez śladu - snuje możliwy scenariusz przekrętu biznesmen. Zaznacza, że nie wie, czy oszust nie miał innych zamiarów.
Choć od zgłoszenia przez lekarza sprawy do prokuratury minęło już kilka tygodni, organy ścigania nadal milczą. - Nie ma nawet kontaktu z ich strony - mówi z żalem Jacek Gleba, który nie dostał żadnego zawiadomienia o wszczęciu działań przez prokuratora.
- Ta sytuacja jest absolutnie karygodna, że takie coś się w ogóle może zdarzyć, że organy wymiaru sprawiedliwości puściły tę sprawę mimochodem. To jest wręcz niewiarygodne.
Lekarza boli to, że w sytuacji, gdy został narażony na działanie przestępców, państwo nie zrobiło nic, żeby mu pomóc. Wręcz przeciwnie, podejrzany został zwolniony. - Dla mnie jest to po prostu frywolność postępowania prokuratury. Kolejna prokurator, która przejęła sprawę uznała, że nie wie czy jestem poszkodowany w sprawie. Wszystko to wygląda jak jakaś kpina - komentuje Gleba.
Według niego, choć sprawa wygląda absurdalnie, problem ma naprawdę poważną skalę. - I nikt się nad tym nie pochyla, a przecież w taki sposób może upaść wiele spółek i poszkodowanych będzie wiele osób - uważa.
Groźne ułatwienie
Obecne przepisy regulujące wpisy do KRS zostały uproszczone kilka lat temu, by ułatwić życie przedsiębiorcom.
- Tyle, że teraz właściwie każdy w Polsce może zostać powołany w bardzo prosty sposób do zarządu jakiejkolwiek firmy. A to się wiąże z poważnymi konsekwencjami majątkowymi i prawnymi. Zarówno dla danej firmy, jak i tego człowieka. Bo taka osoba może w firmie namieszać. Z drugiej strony, jeśli ktoś ją wpisze do KRS bez jej wiedzy - może być wplątana w różne afery. Np. ja powołam pięć spółek i wezmę do zarządu kogo zechcę, a potem narobię długów i przekrętów, a oni będą współodpowiedzialni - argumentuje Jacek Gleba.
Po sytuacji lekarz nie liczy zbytnio na skuteczność wymiaru sprawiedliwości. - Jeśli prokuratura cokolwiek zrobi, to pewnie zamknie sprawę albo postawi jakieś błahe zarzuty. Bo chyba ich zdaniem nie zdarzyło się nic istotnego - przecież spółka nie została ukradziona. I w tym cały problem. A nie została ukradziona, bo sami się tym zajęliśmy - mówi z żalem Gleba, który opisał swoją historię na blogu.
"Gdybyśmy sami, własnym uporem, nie wywalczyli w KRS zmiany zapisów, dzisiaj spółka mogłaby być bez majątku... a prokuratura miałyby niezbite dowody, że jednak jesteśmy poszkodowani i mogłaby spokojnie działać. Jak ukraść spółkę... to tylko w Polsce" - podsumował swój wpis.
Do warszawskiej prokuratury, która zajmuje się sprawą firmy Jacka Gleby, wysłaliśmy pytania dotyczące działań podejmowanych przez śledczych.
Jakub Ciborski, zastępca prokuratora rejonowego Warszawa-Ochota, w odpowiedzi poinformował, że "wobec Przemysława Z. zastosowano w dniu 30 kwietnia 2017 r. środek zapobiegawczy w postaci oddania pod dozór policji i tego dnia podejrzany został zwolniony. W ocenie prokuratury nie było podstaw do zastosowania wobec podejrzanego środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania”.
"Aktualne postępowanie dowodowe jest w toku, weryfikowane są okoliczności związane m.in. ze zmianami zapisów w Krajowym Rejestrze Sądowym" - czytamy w piśmie od prokuratury Warszawa-Ochota. Przemysławowi Z. postawiono kilka zarzutów z Kodeksu karnego m.in. dotyczących: podrabiania dokumentów; wyłudzenia poświadczenie nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego lub innej osoby upoważnionej do wystawienia dokumentu, oraz z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.