Według badań Economic Policy Institute jeszcze w 1965 roku menedżer zarabiał miesięcznie 20 pensji standardowych pracowników, a w 2018 roku – 278. "Puls Biznesu", który podał wyniki badania, wskazuje jednocześnie, że średnie wynagrodzenie prezesa spółki z WIG20 w ubiegłym roku wynosiło 900 tys. złotych. Jeżeli doliczyć do tego premie i dodatki, to na ich koncie przeciętnie pojawia się 2,4 mln rocznie.
Zdaniem Marcina Przybyłka, trenera biznesu tak duże rozwarstwienie pensji sprawia, że szeregowi pracownicy nie są oddani firmie, która ich zatrudnia.
– Każdy porównuje swoje zadania do obowiązków innych, następnie analizuje, jak się to ma do zarobków jego kolegów i szefa. Jeśli inni pracują mniej, a zarabiają tyle samo lub więcej, motywacja spada na łeb na szyję – tłumaczy Przybyłek w rozmowie z "PB".
Z kolei Michał Gembal, dyrektor marketingu spółki Arcus, wskazał w rozmowie z dziennikiem, że prezesi "otrzymujący astronomiczne wynagrodzenia" nie potrafili przeprowadzić swoich firm suchą stopą przez kryzys w 2008 roku.
– W obliczu niebezpieczeństwa współczesny lider bierze kosmicznie wielką odprawę i opuszcza firmę, która idzie na dno – wskazuje Przybyłek.
Jakub Urbański z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie wskazał z kolei, że menedżerowie zarabiający ogromne kwoty, mają problem z empatią w stosunku do kadry pracowniczej. Pojawia się wtedy problem tzw. choroby menedżera, czyli przekonania o własnej wyjątkowości.
– Kierownik lub dyrektor, który wyhoduje w sobie pewność, że wie lepiej, zaczyna widzieć w podwładnych ofiary, traktuje ich instrumentalnie. Wtedy też zaczynają się różne patologie, w tym mobbing – tłumaczy wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego, cytowany przez "PB"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl