100 złotych - o tyle więcej dostanie w przyszłym roku pracownik zarabiający minimalną pensję. Dzięki składkom, które trzeba będzie od tego odprowadzić, do państwowej kasy wpadnie dodatkowe 250 milionów złotych. Decyzja kierowanego przez Władysława Kosiniaka-Kamysza ministerstwa pracy pomoże więc zarabiającym, ale też budżetowi. Za to przedsiębiorcy nie mają się z czego cieszyć.
W środę resort pracy zapowiedział, że w przyszłym roku podniesie najniższą krajową pensję z dzisiejszych 1750 do 1850 złotych brutto. Przeciętny Kowalski pracujący za taką stawkę dostanie na rękę około 70 złotych więcej, czyli w sumie 1355 złotych.
Całkiem mocno uderzy to po kieszeni pracodawcę, bo oprócz wypłaconej pensji, będzie musiał oddać 947 złotych na ZUS i z tytułu podatków. To o ponad 50 złotych miesięcznie więcej niż teraz, a w skali roku - ponad 614 złotych.
Jeśli weźmie się pod uwagę liczbę pracujących za najniższą krajową (według GUS w 2013 roku było to 436 tysięcy osób), daje to co najmniej 267 milionów dodatkowych wpływów do budżetu. Po raz kolejny więc rząd, ogłaszając pomoc najbiedniejszym, pomaga też sobie. Właściwie można ocenić, że podwyższenie płacy minimalnej to także zakamuflowana podwyżka podatków.
źródło: money.pl
Zgodnie z prawem, płaca minimalna musi rosnąć co roku co najmniej o około 30 złotych. O taką podwyżkę postulowali przedstawiciele polskich przedsiębiorców. Z kolei związki zawodowe domagały się aż 150 złotych więcej. Resort pracy wybrał wariant pośrodku.
- Ta decyzja wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze z bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy. Po drugie ze wzrostu gospodarczego przekraczającego trzy procent i możliwości tworzenia nowych inwestycji, co jest związane z takim wzrostem gospodarczym - mówił w środę minister Władysław Kosiniak-Kamysz.
- Na tej decyzji zyskuje ZUS i budżet, a tracą firmy - komentuje dla money.pl Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Pracodawców Lewiatan. - Jeśli trzeba będzie podnieść pensję tym zarabiającym najmniej, to proporcjonalnie należałoby dać podwyżkę tym, którzy zarabiają lepiej. Bo trzeba premiować ich doświadczenie i kwalifikacje - wyjaśnia.
Mordasewicz dodaje, że o ile dzięki podwyżkom cała firma pracuje wydajniej, to wszystko jest dobrze. Gorzej, jeśli pensje rosną szybciej niż wydajność. - Wtedy trzeba zacząć myśleć o redukcjach etatów - przyznaje. Jak wyjaśnia, w najtrudniejszej sytuacji są mikrofirmy z prowincji, działające w branży hotelarskiej i turystycznej. To właśnie w nich pracownicy często zarabiają minimalne wynagrodzenie.
Pensje w tej wysokości rzadko kiedy wypłacane są w dużych firmach działających w miastach, zwłaszcza jeśli zakłady te zajmują się przemysłem albo górnictwem. Tu nawet najskromniej opłacani mają wypłaty zazwyczaj sporo wyższe od minimalnych.
Zobacz też: * *15 lat na pobór podatku. Nowa ordynacja faworyzuje fiskusa?