Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Dorota Ziemkowska
|

Założyli browar rodzinny, bo lubili pić piwo. Mąż rzucił dla niego fotel prezesa, żona pokochała pszeniczne

0
Podziel się:

Browary rzemieślnicze to jest niewielki plasterek całego piwowarskiego tortu. Jest co wydrzeć komercyjnym - przekonują.

Założyli browar rodzinny, bo lubili pić piwo. Mąż rzucił dla niego fotel prezesa, żona pokochała pszeniczne
(Dorota Ziemkowska, Money.pl)

Ryszard Pachura, twórca browaru PROST

Bożena Pachura siedzi na rogu stołu, blisko przejścia. Zamówiła po trzy piwa na osobę i podpłomyk, koniecznie z boczkiem. Gdy mówi, lustruje okolicę i odrzuca z czoła długą grzywkę. Wszystkich klientów omiecie wzrokiem. Tylko czeka, aż rzucą się biegać wzdłuż rur. Nie pierwszy raz.

- Nawet szybko się z tym uwinęliśmy. Mąż Rysiek wymyślił, że chce otworzyć browar. Ledwie kilka miesięcy minęło i już godzina zero. Idziemy do maszyn, odkręcamy kurek, próbujemy co się nam uwarzyło. I tragedia, ohyda! Wodniste takie, nie wiadomo, co z tym zrobić. Trochę mnie zmroziło. Myślę: Boże, tyle przygotowań! Przecież te wszystkie urządzenia dwoma tirami do nas jechały. Wstawić je inaczej nie dało rady, jak dźwigiem. Pod podłogą ciągnęliśmy mnóstwo rur - całą instalację! Multum roboty, można to sobie wyobrazić.

I co się okazało? Krótko: wystarczyło jeden zaworek odkręcić, poszły bąbelki i nic nie trzeba było wylewać. No ale skąd my, nieobeznani, mogliśmy o tym wiedzieć? Kilkadziesiąt lat się zajmowaliśmy nie warzeniem, a pneumatyką. I szło świetnie. Nie będę skromna - osiem miesięcy temu byliśmy na szczycie. Uznaliśmy więc, że czas przenieść firmę do większej siedziby. W tej, gdzie teraz siedzimy, już nie szło wytrzymać - 60 osób gniecie się w jednym miejscu, głośno i ciasno jak w ulu. I wtedy mąż - prezes - nagle mówi, żeby mu tam gabinetu nie robić. Zostanie tutaj, w starym budynku. Idzie na emeryturę i otwiera nowy biznes. Na tę "realizację marzeń" wydał miliony. Wyczyścił nam konto prawie do zera.

O, chociażby te kadzie naprzeciwko, to są setki tysięcy złotych. No, ale jak ktoś chce ultranowoczesne maszyny, to musi zapłacić. Rysiek miał taki pomysł - im mniej ludzi, tym lepiej. Już się chyba zmęczył tym szefowaniem kilkudziesięcioma osobami. Jak się przeprowadziliśmy - weekend nam wystarczył - to w poniedziałek nie stał tu już ani jeden mebel. Rysiek snuł się sam po pustych pokojach i dumał. Mijają trzy dni, przychodzi do mnie i mówi: otwieramy browar! W stylu bawarskim. Ma być cicho, spokojnie... Zatkało mnie.

Ryszard podnosi głowę i słucha jazzu sączącego się z głośników. Czy aby nie za głośno? Nie, ledwie go słychać. Właściciel zwykle małomówny, chrząka znacząco i mimowolnie drapie się w ucho.

- Inny klimat, prawda? Nie to, co w Rynku. Ale ja taki lubię. Jak sobie to wszystko wymyśliłem, to od razu chciałem, żeby było w nim jak w Bawarii. Jak mi się tam podoba! Od zawsze podobało. Pamiętam z dzieciństwa te drewniane domy, lasy, ludziska w ludowych ubraniach... Mam może ze trzy lata i wytrzeszczam na to wszystko oczy. Kiedyś spytałem nawet matki: to ty takiego małego dzieciaka tam zabrałaś? Mówi: w życiu! Ja musiałem zobaczyć ten widoczek w jakiejś książce i tak we mnie zapadł. Odkąd poznałem Bożenkę, to jeździliśmy tam już nieraz. I teraz robimy biznes na tamtą modłę.

A taki Browar Stu Mostów, co się otworzył we Wrocławiu przed nami, kreuje się z kolei na styl amerykański. Mają głośną muzykę, ceglany budynek, młodzież się do nich zlatuje... Jak tylko ruszyli, to tam tłumy były, miejsca nie szło znaleźć. Pomyślałem sobie: fajnie! Popyt jest. Można działać, tylko w innym klimacie, będziemy sobie żyć w jednym mieście, obok siebie, i nie wadzić. Da się. We Wrocławiu, jeszcze gdy był niemieckim Breslau, działało kiedyś ze 150 browarów! Multum. A dziś browary rzemieślnicze to jest niewielki plasterek całego piwowarskiego tortu. Jest co wydrzeć komercyjnym.

Tylko żeby nie było za słodko: można się urobić. Bo otworzyć jakąkolwiek firmę w tym kraju, to się idzie zadręczyć z urzędnikami. Prosty przykład: kiedy chciałem ten budynek wybudować, jeszcze dla poprzedniej firmy, to trzy lata czekałem na pozwolenia budowlane! A działkę kupowałem nie od prywaciarza, a ze Skarbu Państwa.

Teraz też nie było lekko, bo w Sanepidzie prosiłem o jakiś wykaz, poradnik, co po kolei zrobić, żeby otworzyć browar. To usłyszałem, że to tak nie działa. Że jest cała masa przepisów i wszystko trzeba po kolei indywidualnie rozpatrywać. Więc teraz, jak przychodzi urzędnik na kontrolę, to jesteśmy milusi, do rany przyłóż. Żeby mu się na pewno wszystko spodobało.

Ale dość o tym. Takie kontrole są w każdej firmie. Nie ma na to mocnych. W poprzedniej teraz będą się z nimi użerać synowie. Pamiętam, jak się przeprowadziliśmy, zawołałem ich do siebie. Idę na emeryturę - mówię. Starszy zostanie prezesem, bo po studiach ekonomicznych, młodszy wiceprezesem. Chłopaki po trzydziestce, w szczytowej formie intelektualnej. I już mają firmę dla siebie, świat się przed nimi otwiera! Tak trzeba, młodym należy ustępować miejsca.

Rozmawiałem z nimi tutaj, jeszcze w pustym budynku. Już ani jednego mebla, tylko brudno straszliwie, bo nie było komu posprzątać. Nad biznesplanem siedzieliśmy kilka godzin. Powiedzieli tylko: "Tato, dzięki. I powodzenia". Ale oni nie są zbyt wylewni. A żona? Szczerze? Na końcu się dowiedziała. Od razu powiedziała: "Szczegóły, Rysiu, szczegóły!". Ona lubi, jak jest wszystko zapięte na ostatni guzik. Inaczej się denerwuje.

Na drugiej stronie dowiesz się, po co birofile biegają wzdłuż rur i co smakosze piwa robią, żeby [pianka](https://kuchnia.wp.pl/pianka-6063447295472769c) lepiej smakowała

Bożena cmoka niezadowolona i patrzy w koniec sali. Wreszcie przesuwa się na sam brzeg stołu, żeby złapać kelnera, kiedy będzie nas mijać. Dostała przed chwilą od znajomych wielki bukiet kwiatów i nie ma co z nim zrobić. Woła chłopaka, żeby przyciął łodygi dłuższym kwiatom.

- A ten znowu gdzieś poszedł... To nie może się powtórzyć. Na mnie mogą testować, ale na klientach już nie. Dlatego przychodzę tutaj wieczorami, słucham, patrzę i potem mówię chłopakowi: "ktoś podnosi głowę? Trochę czujności! Może czegoś potrzebuje".

Mamy obsługę po studiach, wykształconą, ale prawdziwe doświadczenie tylko w pracy idzie zdobyć. Wiem, co mówię, w poprzedniej firmie było identycznie - dyplomy, pełne głowy, a prostego dokumentu nie potrafią wypełnić. Ja się czepiam, wiem, ale tutaj na szali leży nasze nazwisko.

Mąż jest znany w biznesie, w końcu zaczynał już pod koniec lat 70. A większość klientów naszego browaru to będą pracownicy okolicznych firm. Kiedyś sprawdziliśmy - na samej ulicy obok zarejestrowanych jest 130 podmiotów gospodarczych. Do tego dochodzą mieszkańcy sąsiedniego osiedla i birofile, czyli znawcy piwa, no jest się przed kim ośmieszyć.

A tych fachowców było już kilku. Prześmiesznie reagują! Kiedyś aż się przeraziłam, bo siedzę sobie, jak dziś, przy stole, a tu nagle grupa facetów rzuca się z krzeseł, biegnie przez browar. Myślę: Boże, co się dzieje, bić się będą? A myśmy po prostu chwilę wcześniej sypnęli słód do maszyny, tam pomieszczenie obok. A z niej on leci rurami aż tutaj, do kadzi. Szum się robi, także trochę to słychać po browarze. I ci faceci biegli za tym ziarnem, posłuchać sobie, jak się obija po rurach.

Dlatego teraz, jak ktoś prosi, to nawet oprowadzamy po pomieszczeniach. Chociaż zazwyczaj to on robi - mój brat, Artur. On jest tutaj za menadżera. Widzi się z tymi piwoszami najczęściej i potem sprzedaje nam ciekawostki. O, na przykład, że fajnie wziąć sobie trochę tych zielonych grudek i nakruszyć na piankę, będzie fajny smaczek.

Artur uśmiecha się kątem ust. Na każdym stole - kieliszek wypełniony sprasowanym chmielem. W środek wetknięta flaga z podpisem, bo ludzie nie wiedzieli, co to jest. Zielony granulat wygląda trochę jak karma dla chomików. Artur dotyka go ostrożnie palcami.

- Momencik! Bo to nie jest byle jaki chmiel. Amerykański. Citra się nazywa. Wyhodowali go za Oceanem w latach 80. kiedy tam pojawiła się moda na browary. Wtedy głównymi producentami chmielu byli Niemcy i Czesi i to od nich wszyscy sprowadzali. Kiedy więc w Ameryce nastał boom na piwo i zaczęli skupować jak dzicy, to nagle ceny poszybowały w górę. I co Jankesi wymyślili? Że stworzą własny, lepszy i uniezależnią się od Europy. Skrzyżowali kilka odmian i powstała właśnie citra. To trzeba powąchać! Ma niesamowity zapach.

Pamiętam, że jak jeździliśmy z siostrą i szwagrem po Bawarii, to w niektórych piwach czuliśmy ten aromat. Od razu wiedzieliśmy, że nie ma zmiłuj, u nas też będziemy go dodawać. Nic to, że citra jest dwa, nawet trzy razy droższa od popularnych chmieli. Jak czasami przychodzą do nas piwosze, czy nawet sędziowie konkursów piwowarskich - a jakże, widziałem takich! - to sobie lubię z nimi o niej porozmawiać. Mamy siedem rodzajów piwa - wszystkich spróbują, żeby ją odnaleźć.

Nie, nie ma strachu o głowę. Na tym naszym piwie to ja rekordy życiowe pobiłem. Jak tylko uwarzyliśmy pierwsze, to jednego wieczoru z dziesięć wypiłem. A mam się za dość szczupłego, żołądek niewielki, zwykle przy trzech pasowałem. Ale my robimy w stylu bawarskim, czyli leciutko gazowane, niewiele mocniejsze jak 4 procent. Nie chodzi o to, żeby się klient zrobił. Ma się nie wstydzić pić przed rodziną.

Dziwne? Też zdębieliśmy, gdy kilka tygodni temu, zaraz po otwarciu, przyszły do nas ze trzy grupki osób, i w każdej małe dzieciaki. Rodzice pili, a one raczkowały im między nogami, bo nie było co z nimi zrobić. Na drugi dzień zamówiliśmy przewijak do toalety i zabawki do tej bawialni w kącie. W sumie nie powinniśmy być specjalnie zaskoczeni. W Bawarii maluchy do 22. w knajpach z rodzinami siedzą. No, ale jak mówiliśmy, jesteśmy w tym wszystkim nowi, więc jeszcze się będziemy dziwić, myślę, wielu rzeczom.

Bożena podnosi pod światło kufel, w poszukiwaniu mętów. Artur nagle podrywa się, czujny. Do browaru wchodzi rodzinka. Kilkulatek mruga piwnymi oczami, niemowlak wylewa się z nosidełka. Bożena powoli upija łyk i trzyma go dłużej w ustach.

- No moje największe zaskoczenie na przykład? Piwo pszeniczne! Kiedyś się nim brzydziłam, bo w nim takie męty pływają. A to jest podobno taki, jak to się mówi, papierek lakmusowy browaru. Na nim najlepiej widać kunszt browarnika!

W tym zażyczyłam sobie posmak goździkowo-bananowy, no i mam. Tego laik od razu nie rozpozna, ale spróbuje kilka razy i mu się kubeczki smakowe otworzą. Wiem co mówię, jak mąż rzucił hasło: "robimy piwo", to pojechaliśmy do Bawarii i Austrii szukać inspiracji. Już po trzech dniach, jak mnie właściciel knajpy pytał, taki natchniony: "Czy wyczuwa pani tę nutkę brzoskwini na języku?", to ja ją wyczuwałam, proszę mi wierzyć. Ale myśmy tam hektolitry tego wypili.

Całe wakacje nam tak zeszły. Tam są takie zagłębia piwowarskie. A w jednym może być nawet ponad setka browarów! Ludzie tam robią piwo i potrafią budować całą instalację: od tanków, w których leżakuje, po wielkie, metalowe fermentatory. Wszystko to, oczywiście, chcieliśmy kupić. Boże, jak się ci wszyscy sprzedawcy starali, żeby nas do siebie przekonać! Na kolacje nas zabierali, do opery wozili. Ale żeby nie było - w biznesie to jest normalna rzecz. W poprzedniej firmie, kiedy przyjeżdżali do nas inwestorzy z Chin, to też chcieliśmy im pokazać region z jak najlepszej strony. A więc Rotunda, stateczek po Odrze, kolacyjka w rynku... Standard.

Więc na tych wakacjach nikogo nie oszukiwaliśmy. Mówiliśmy od razu: jeździmy i testujemy. Wybierzemy najlepszych. W końcu wzięliśmy jedną firmę rodzinną. Ujęli nas. Austriaczka przynosi kanapki do pracy, synowie pracują nad projektami. Ojciec już się trochę odsuwa od biznesu, bo firmę zostawia dzieciakom. No zupełnie jak u nas! Od razu przypadliśmy sobie do gustu.

Więc teraz cały browar jest na austriackich maszynach. I to jeszcze kontrolowanych zdalnie, przez tę rodzinę, przez komputer. Więc jak mamy z czymś problem, to się od razu z nimi kontaktujemy. Sprawdzają i widzą: aha, tutaj trzeba zmienić temperaturę, tutaj ciśnienie. To jest zwłaszcza na początku potrzebne, bo ludzie u nas nowi, dopiero się przyuczają. Dlatego się z tym naszym browarem Prost specjalnie nie reklamowaliśmy, żeby wpadki nie zaliczyć. Wszystko musi działać jak w zegareczku. A tutaj proszę, kelner nas mija, nie podejdzie. A kilka razy prosiłam o wazon. Bukiet mi więdnie.


_ Historię Ryszarda Pachury, jego żony Bożeny oraz szwagra Artura Sudoła poznałam pewnego wieczora, siedząc w ich browarze Prost. To było ledwie kilka tygodni po otwarciu. Bożena przyszła tam niemal zaraz po pracy. Bo poza tym, że dogląda nowego biznesu męża, to nadal jeszcze pracuje u boku synów w starej firmie - Pneumat System. Właśnie tej, którą przenieśli do nowego, większego budynku, bo w starym "było głośno i ciasno jak w ulu". Na początku Ryszard Pachura chciał sprzedać opustoszały gmach i działkę, na której stoi. "Ale po co?" - tłumaczył mi. - "To zbyt proste. Czy nie lepiej założyć w tym miejscu nowy biznes i zająć się na emeryturze czymś przyjemnym?" Tak też zrobił. Przekazał synom szefowanie Pneumat System, który założył w latach 80., a sam zaczął robić piwo. W prowadzeniu tego nowego interesu pomaga mu również szwagier Artur. I bardzo dobrze, bo Pachura, paradoksalnie, jest rannym ptaszkiem i daleko bardziej lubi doglądać browaru przed południem, niż siedzieć tam do nocy. W tym wyręcza go Artur -
menadżer i dyrektor Prost. _

_ _

_ _

_ _
_ _

giełda
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)