Co mają wspólnego ceny ubezpieczenia OC z efektem jo-jo? Tak, jak szybko spadają, to równie szybko znów wzrosną. Ostatnio kierowcy borykają się z rosnącymi cenami. Ale jest szansa na stabilizację. - Ubezpieczyciele nie dokładają już do biznesu. Osiągnęliśmy pułap normalności - mówi money.pl prezes PZU Paweł Surówka.
O końcu wojny cenowej na rynku polis komunikacyjnych usłyszeliśmy kilka miesięcy temu. Ubezpieczyciele odetchnęli, w przeciwieństwie do kierowców, którzy nagle dowiedzieli się, że za ubezpieczyciele samochodu muszą zapłacić kilkadziesiąt procent więcej. Jak wyjaśnia w rozmowie z money.pl prezes PZU Paweł Surówka, sytuacja na rynku nie była zdrowa.
- Cały rynek wpadł w wir spadających cen, które w pewnym momencie straciły kontakt z rzeczywistością. Składki de facto nie wystarczały, by rentownie i stale pokryć zobowiązania - mówi. Ubezpieczyciele nie podnosili stawek, bo każdy czekał, aż zrobi to konkurencja. – To jak ta gra, kto pierwszy mrugnie – zauważa Surówka.
W efekcie wielu musiało dokładać do interesu. - Z punktu widzenia klienta może i perspektywa niższej ceny jest przyjemna, ale z drugiej strony dobrze jest wiedzieć, że ubezpieczyciel, który daje swoje słowo honoru, nie dokłada permanentnie, bo może się w końcu okazać, że tego ubezpieczyciela zabraknie - mówi.
W końcu zmiany wymusiła Komisja Nadzoru Finansowego. Ceny skoczyły. I to gwałtownie. Czy to już koniec? - Ja to porównuję z efektem jo-jo. Gdy człowiek stara się stracić na wadze, a później znowu nabiera. Rynek, jako całość, zrobił podróż do spadających składek, a teraz znowu wrócił. Wydaje mi się, że wracamy do fundamentów. Do sytuacji, gdy ubezpieczyciele nie dokładają już do biznesu - mówi prezes PZU.
Nie oznacz to jednak, że ceny znów nie spadną. Ale będzie to wynikało już nie z wojny cenowej, ale - na przykład - z premiowania bezszkodowej jazdy.
Zachęcamy do obejrzenia całej rozmowy.