Rok pandemii. Rok zamkniętych sklepów, hoteli czy restauracji. Wielu z nas, właścicieli firm, ale też pracowników pozbawił złudzeń, pracy i oszczędności.
Jednocześnie ten sam rok sprawił, że na naszych rachunkach pojawiły się niespotykane dotąd oszczędności. W ciągu 12 miesięcy wzrosły o prawie 230 mld zł, osiągając na koniec grudnia 2020 poziom 1,8 bln zł.
Z tego bilion wciąż leżało na bankowych lokatach i kontach oszczędnościowych. Według danych NBP Polacy trzymali w gotówce i depozytach ponad 1,3 bln zł, czyli ponad 70 procent wszystkich oszczędności.
Kolejne miesiące przyniosły kolejne wzrosty oszczędności, bo odmrożenie możliwości wydawania (otwarcie galerii handlowych, restauracji czy hoteli) to przecież dopiero kilka ostatnich tygodni.
Polacy mają więc pieniądze i – chociaż prawdopodobnie teraz zaczną wydawać więcej niż do tej pory – potrzebują również możliwości ich lokowania. Pytanie – jaki sposób jest najlepszy?
Lokata nie zarabia
Na lokatach nie zarabia się od kilku lat. Tracimy oszczędności, trzymając nadwyżki także na rachunkach oszczędnościowych i tzw. ROR-ach.
Dzisiaj sytuacja zmieniła się o tyle, że poziomy inflacji i oprocentowania depozytów jeszcze bardziej się od siebie oddaliły. W maju roczna inflacja wyniosła 4,8 procent, a lokaty są dziś oprocentowane na poziomie bliskim zeru – nawet te promocyjne, kierowane do nowych klientów i obwarowane dodatkowymi warunkami rzadko przekraczają 0,5 procent. To oznacza, że realnie na lokatach traci się ok. 4 procent rocznie. Mało? Mając 10 tysięcy, po roku mamy mniej o 400 złotych…
Trzymanie pieniędzy na bankowych lokatach nie jest więc dobrym pomysłem, jeśli chcemy oszczędności pomnażać, a nie tracić.
Może więc nieruchomości?
Za inwestowaniem w nieruchomości przemawiają dane historyczne. Ceny z roku na rok rosną. I chociaż w ubiegłym, pandemicznym roku przewidywano przynajmniej zatrzymanie się tego wzrostu – to zachwianie trwało krótko, obecnie mieszkania znów drożeją w tempie kilku procent rocznie. Jak długo jednak tak będzie?
Coraz więcej mówi się o bańce na rynku, czyli tym, że ceny nie będą rosnąć w nieskończoność, a zaczną wręcz spadać.
Dziś rosną ze względu na wciąż niską podaż mieszkań i popyt napędzany niskimi stopami procentowymi, co skutkuje niskim kosztem kredytu.
Taka sytuacja sprawia jednak, że inwestowanie w nieruchomości niewątpliwie staje się coraz bardziej ryzykowne.
Inna sprawa to próg wejścia – ci, którzy posiadają wystarczające zasoby gotówki, by kupić mieszkanie bez kredytu, nie muszą się tym przejmować, ale zakup mieszkania na kredyt, nawet z dużym wkładem własnym, to kolejny element zwiększający ryzyko takiej inwestycji. Trzeba pamiętać o tym, że przy dzisiejszych, rekordowo niskich stopach NBP, oprocentowanie kredytów jest również rekordowo niskie, ale to się może zmienić.
Należy oczekiwać, że w najbliższym czasie stopy procentowe pozostaną na historycznie niskim poziomie, ale nie można wykluczać ich stopniowego wzrostu. Choć kredyt zaciąga się zwykle na 20 czy 25 lat.
Jeśli więc traktować ten czas jako okres inwestycji, licząc, że zyski przewyższą koszty średnio o przynajmniej kilka procent rocznie, trzeba brać w tych wyliczeniach możliwość istotnego wzrostu tych kosztów, co odbije się na rentowności całej operacji.
Najem? Liczba klientów spada
Kupujący mieszkanie liczą oczywiście nie tylko na wzrost jego wartości, ale również na przychód z najmu.
Tutaj sytuacja też ulega istotnej zmianie. Jest coraz więcej ofert, a ceny rosną coraz wolniej. Jak wynika z raportu Expandera i Rentier.io, w porównaniu z ubiegłym rokiem ceny wzrosły w maju średnio o 7 procent, podczas gdy w maju 2020 wzrost roczny sięgał 16 procent. Liczba ogłoszeń w ciągu ostatnich 3 miesięcy wzrosła o 63 procent – rekordowo.
Te dane jasno wskazują, że czas wywindowanych cen najmu się skończył, na co wpływ mają także zmiany na rynku pracy – wiele firm nie wraca w pełni do pracy stacjonarnej, co nie sprzyja popytowi na mieszkania do wynajęcia, szczególnie w drogich dzielnicach blisko centrów biznesowych.
Także kolejne lockdowny pokazują, że rynek najmu jest nieprzewidywalny. Jedna decyzja rządu sprawia, że studenci z dnia na dzień przechodzą z nauki stacjonarnej na zdalną i wracają do domu. Turyści zamiast podróżować, muszą odwoływać zaplanowane wcześniej rezerwacje.
Wreszcie pod uwagę trzeba też wziąć okres inwestowania i płynność. W nieruchomości inwestuje się na wiele lat i nie da się ich sprzedać z dnia na dzień. Nie mówiąc już o tym, że posiłkowanie się kredytem, choćby tylko w części, znacząco wydłuża proces sprzedaży przed zakończeniem okresu kredytowania.
Jeśli więc szukamy inwestycji, z której można się szybko i łatwo wycofać, nieruchomości to najgorsze możliwe rozwiązanie.
A może fundusze?
Skoro więc wykluczamy lokaty i trudne w obsłudze inwestycje w nieruchomości, to gdzie umieścić zgromadzone w banku pieniądze? Oczywistą alternatywą są fundusze inwestycyjne, które przeżywają w ostatnich miesiącach prawdziwy boom.
W samym tylko kwietniu (najnowsze opublikowane dane) do funduszy zrzeszonych w Izbie Zarządzających Funduszami i Aktywami wpłynęło 2,3 mld zł, a korzystna sytuacja rynkowa sprawiła, że w sumie aktywa tych funduszy zwiększyły się o 4 mld zł, do ponad 302 mld zł.
Jednak mimo rosnącej popularności funduszy inwestycyjnych wielu ma wciąż sporo obaw związanych z tą formą lokowania pieniędzy. Fundusze wydają się być zbyt ryzykowne, zbyt kosztowne i zbyt niedostępne dla "przeciętnego Kowalskiego".
Warto jednak uświadomić sobie, że to w większości mity.
Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych działają według ścisłych reguł, podlegają kontroli Komisji Nadzoru Finansowego i muszą prowadzić jasną politykę inwestycyjną, a także rzetelnie informować klientów o wszystkich ryzykach, na jakie ci mogą być narażeni, korzystając z usług TFI.
Poza tym inwestowanie w fundusze jest proste i wcale nie musi być ryzykowne, bo to zależy od wybranego funduszu, których każde TFI oferuje cały wachlarz.
Spośród nich można dowolnie wybierać, od bardzo zachowawczych po bardzo agresywne formy inwestowania.
Fundusze w wersji online
Żeby zainwestować w fundusz, nie trzeba ruszać się sprzed ekranu komputera czy smartfona. Jednostki uczestnictwa (podstawowa jednostka rozliczeniowa funduszu, to ją tak naprawdę kupujemy, wpłacając pieniądze) można nabyć na specjalnych platformach transakcyjnych, prowadzonych przez dane towarzystwo funduszy.
Dobrą ilustracją tego, jak taka platforma działa, może być oferta znanej marki Aviva – AvivaInvestors 24, na której można zainwestować dowolnie w wybrane z 16 oferowanych funduszy, mających różne poziomy ryzyka i umożliwiających osiągnięcie różnej stopy zwrotu.
Żeby zainwestować, wystarczy założyć konto i wpłacić 1000 zł pierwszej wpłaty. Kolejne wpłaty mogą być dużo niższe – nawet na poziomie 50 zł.
Co istotne, Aviva nie pobiera opłaty manipulacyjnej (przy zakupie) ani za umorzenie jednostek (czyli przy ich sprzedaży). Jest opłata za zarządzanie, ale klient otrzymuje po roku zwrot w połowie jej wysokości w formie dodatkowych jednostek uczestnictwa w danym funduszu, co w praktyce powiększa kapitał na kolejny rok inwestowania.
W każdej chwili mamy dostęp do konta, platforma umożliwia wypłatę i wypłatę środków w każdym momencie.
Nie tylko giełda
Na koniec warto podkreślić jeszcze jedną sprawę związaną z inwestowaniem w fundusze. Nie powinny one się kojarzyć z giełdą i ryzykiem, które jest z nią związane.
Nie wszystkie fundusze inwestują w akcje. Jest całkiem sporo takich, które zajmują się tylko kupowaniem obligacji czy bonów skarbowych, co jest chyba najbardziej bezpieczną formą lokowania pieniędzy.
Inne – dla zwiększenia zysków – dodają do tych najmniej ryzykownych instrumentów finansowych akcje największych i najbardziej stabilnych spółek – polskich i zagranicznych, przy czym cały czas większość kapitału jest "chroniona" w papierach takich jak wspomniane obligacje.
Oczywiście im większe są potencjalne stopy zwrotu, czyli zysk, tym większe ryzyko, o czym zawsze klient musi być poinformowany.
Materiał partnera: Aviva