W styczniu większość spółek z branży "zielonej energii" na warszawskiej giełdzie rosła jak bitcoin w dobrych czasach. Wzrosty w niecały miesiąc od skromnych 15 proc. kontrolowanej przez Dominikę Kulczyk Polenergii, do aż 2130 proc. notowanej na NewConnect spółki ELQ robią wrażenie.
ELQ "normalnie" zajmowała się produkcją stacji transformatorowych, ale 13 stycznia postanowiła założyć spółkę, która zajmie się budową farmy słonecznej o mocy 50 MW. I się zaczęło. Kurs wystrzelił z 13 gr na koniec ubiegłego roku do nawet 3,60 zł 24 stycznia. Słońca co prawda w Polsce obecnie jak na lekarstwo, ale skoro "zielone certyfikaty" rosną i w mediach o temacie głośno, to giełda odpowiedziała.
ELQ od czterech lat aż do trzeciego kwartału 2018 miała regularnie straty. To jednak nie ma wpływu na obecną sytuację na giełdzie. Wartość spółki w tym roku wzrosła z 13 do 290 mln zł.
Zobacz też: Przyszłość energii odnawialnej w Polsce
O 243 proc. w górę poszły notowania spółki TERMO2PWR, która produkuje systemy konwertujące ciepło pochodzące z odpadów w energię elektryczną. Dotychczasowe wyniki były niewiele lepsze niż ELQ.
O 240 proc. do wtorku wzrosły akcje Venture Capital Poland, funduszu inwestycyjnego mającego w swojej historii przedsięwzięcia m.in. w energetyce odnawialnej. Mimo chwilowych spadków, dynamika kursu w tym roku jest wysoka. Co jeszcze ciekawe, fundusz obecnie inwestycji w energetyce odnawialnej już nie ma, bo udziały w spółce Green Arrow Energy sprzedał kilka lat temu. Do tego ma regularne straty od lat.
Na fali popularności akcji OZE zyskał też na wartości majątek Dominiki Kulczyk. Kurs dysponującej jednymi z największych farm wiatrowych w Polsce (moc zainstalowana 243 MW) firmy Polenergia poszedł w górę o 15 proc., a kapitalizacja spółki zwiększyła się o 136 mln zł.
Gramy w zielone
Ewidentna spekulacja na spółkach kojarzonych z energią odnawialną to konsekwencja wzrostu cen "zielonych certyfikatów". Ten wywołał już ostre zamieszanie w polskiej energetyce, bazującej na węglu.
By uniknąć wzrostu cen prądu, konieczna była nawet błyskawiczna specustawa. Obniżono od początku roku akcyzę z 20 do 5 złotych za megawatogodzinę i opłatę przejściową o 95 procent. Łącznie z rekompensatami dla firm ma to zmniejszyć dochody budżetu o aż 9 mld zł.
Tyle że o wzroście cen "zielonych certyfikatów", która napędza tę "hossę", wiadomo było już od dłuższego czasu. Ich średnia cena na sesjach w 2018 r. wyniosła 103,82 zł za MWh. To o 64,99 zł więcej w porównaniu do roku 2017. Wzrosty kursów spółek OZE w styczniu bazują najwyraźniej na przekonaniu, że teraz branżę czeka eldorado. Albo przynajmniej, że część inwestorów giełdowych da się przekonać do takiej sugestii.
A wysoka cena "zielonych certyfikatów" może się utrzymać, a nawet wzrosnąć. Przyznawane są za każdą MWh wyprodukowanej energii ze źródeł odnawialnych. Każda elektrownia musi zgromadzić ich w ciągu roku odpowiednią ilość (zależną od wielkości produkcji) i umorzyć. Wzrost tych cen oznacza zarazem wzrost kosztów działania krajowych elektrowni.
Co więcej, rząd przesłał już do Komisji Europejskiej informację, że nie osiągniemy planowanego udziału odnawialnych źródeł energii w 2020 roku, czyli 15 proc. "Zaprezentowane wyniki obliczeń wskazują, że w 2020 r. udział OZE w zużyciu energii finalnej brutto wyniesie ok. 13,8 proc." - napisało Ministerstwo Energii w dokumencie przesłanym Komisji Europejskiej. Gospodarka szybko się rozwija, a moce energetyki odnawialnej dużo wolniej. Presja na tworzenie nowych mocy energetycznych OZE rośnie.
Bańka po bańce
Styczeń może być zapowiedzią przyszłych wesołych ruchów na cenach spółek z branży OZE. To nie pierwsza i nie ostatnia taka hossa, która bazuje na mglistych oczekiwaniach przyszłych zysków.
Przełom wieku XX i XXI naznaczony był pęknięciem bańki internetowej. W tamtych czasach oczekiwania względem globalnej sieci przerosły rzeczywistość, a niskooprocentowany pieniądz nakręcił oczekiwania. Zarobki na internecie przyszły dużo później i rozochocony rynek zetknął się z murem. Duży kapitał wkładany w nierentowne jeszcze przedsięwzięcia okazał się nie przynosić zysków. Spadki na giełdach były olbrzymie, bo po prostu wcześniejsze wzrosty były zbyt wysokie.
Czytaj również: Ustawa o cenach prądu. Minister energii tłumaczy się w Brukseli
Podobne rzeczy działy się ostatnio na technologii blockchain. Najpierw nieuzasadniony niczym sensownym galop bitcoina i innych kryptowalut oraz ceny z sufitu pod koniec 2017 roku. Wraz z nimi powodzenie giełdowe zyskiwały spółki, informujące o wykorzystywaniu technologii blockchain.
Zjazd ceny bitcoina z ponad 20 tys. dol. do obecnych 3,5 tys. dol. mocno ostudził zapał, choć technologia blockchain już się przydaje szczególnie w branży finansowej i jest "monetyzowana". Niestety losy niektórych inwestycji, takich jak np. kierowana przez córkę byłego prezesa NBP Marię Belkę spółka Bit Evil są opłakane. Ci, którzy dali się zwieść hasłu "blockchain", mają po półtora roku od debiutu tej spółki między 60 a 85 proc. straty.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl