maja 1794 r. na Rynku Starego Miasta w Warszawie powieszeni zostali czterej przywódcy konfederacji targowickiej: hetman Piotr Ożarowski, marszałek Józef Ankwicz, hetman Józef Zabiełło i biskup Józef K. Kossakowski.
"Wieszanie zdrajców" Jan Piotr Norblin
źródło: Wikipedia
"Wieszanie zdrajców" Jan Piotr Norblin
+zobacz więcej
Rzadko wspominamy to wydarzenie, a przecież nie ma ono odpowiednika w naszej historii. To nasza polska „Norymberga", dzień, w którym Sąd Kryminalny Księstwa Mazowieckiego złożony z 20 sędziów mianowanych przez Radę Zastępczą Tymczasową ukarał renegatów, którzy dla własnej korzyści zaprzepaścili na blisko półtora wieku los Polaków.
Dwa tygodnie wcześniej, po zaledwie jednodniowym procesie, na szubienicy przed wileńskim Ratuszem zawisł ubrany w żółty szlafrok hetman wielki litewski Szymon Korwin-Kossakowski. W Warszawie jego brat, biskup inflancko-piltyński Józef Kazimierz Kossakowski, „sfajdał się przy aresztowaniu", o czym z rozbawieniem wspominał legendarny pułkownik Jan Kiliński.
Po raz pierwszy w historii godność senatorska, buława czy infuła od kary nie chroniła. Nigdy wcześniej nie powieszono hetmana wielkiego koronnego, który zastępował przecież na polu bitwy samego króla. Sąd nad konfederacją targowicką miał być przestrogą dla wszystkich, którzy chcieli kupczyć losem ojczyzny. Był potępieniem całej klasy politycznej, która z korupcji, wiarołomstwa i kolaboracji uczyniła sposób na życie, a państwo polskie zamieniła w prywatny folwark. Osądzono kamarylę magnacką, która pod hasłami obrony „zagrożonej wolności szlacheckiej" występowała przeciwko koniecznym reformom Sejmu Czteroletniego i apelowała do Katarzyny II o interwencję militarną w celu utrzymania własnych korzyści.
225 lat temu na szubienicę trafili więc ludzie, którzy jeszcze niedawno sprawowali najwyższe urzędy w państwie, przedstawiciele najznamienitszych familii Rzeczypospolitej, których fortuny wyrosłe na rosyjskich i pruskich „srebrnikach" znacznie przerastały nawet majątek koronny.
Kiedy sędziowie spytali hetmana wielkiego koronnego Piotra Ożarowskiego, czy za pieniądze rosyjskie podpisał akt rozbioru kraju, on ze zdumiewającą szczerością odpowiedział, że nie tylko brał je dawniej, ale nadal brać je będzie. Na pytanie: „czyli wydał on wojsku polskiemu ordynanse na łączenie się z Moskalami i na bicie Polaków?", bez wahania odparł: „tak uczyniłem i zrobiłbym to ponownie".
W ludziach tych nie było krztyny skruchy ani odrobiny żalu za podłość uczynioną całemu narodowi. Jedynie marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz przyznał się do winy, co nie uchroniło go przed stryczkiem.
Trybunał narodowy, bo za taki należy uznać Sąd Najwyższy Kryminalny, nie wahał się skazać na śmierć wysokich rangą przedstawicieli duchowieństwa. Nie zapomniano, jak targowiccy księża i biskupi odprawili uroczystą mszę świętą w Grodnie dla uczczenia II rozbioru Polski. Nie zapomniano, jak biskup Kossakowski przyjął od Rosjan 4 tys. dukatów w złocie za przekupienie 60 posłów, a biskup wileński Ignacy Jakub Massalski podpisał traktat zrzeczenia się przez Rzeczpospolitą ziem zagarniętych przez Rosję i Prusy w czasie II rozbioru.
Nie zapomniano też, że 3 maja 1791 r. nuncjusz papieski Saluzzo pisał do Rzymu, że nowo uchwalona ustawa zasadnicza jest zamachem stanu dokonanym przez „motłoch", a niespełna rok później papież Pius VI wysłał „breve dziękczynne" do carycy Katarzyny II za rozbiór Polski.
28 czerwca 1794 r. warszawiacy wywlekli z więzienia biskupa wileńskiego Ignacego Massalskiego i bez procesu powiesili go na sznurze konopnym.
Sąd Najwyższy Kryminalny skazał na śmierć wielu nieobecnych, w tym m.in. Stanisława Szczęsnego Potockiego i hetmana wielkiego koronnego Franciszka Ksawerego Branickiego. 29 września 1794 r. wykonano wyrok in effigie. Na szubienicach zawisły portrety zdrajców.