Po załamaniu na rynku ropy naftowej w poniedziałek, gdy cena baryłki spadła z 45 dolarów w okolice 32 dolarów, wtorek przyniósł wyraźne odbicie. Nie ma jednak mowy o stabilizacji. W środę znowu notowania poszły w dół i ruch ten jest kontynuowany także w czwartek.
Około godziny 13:00 na giełdzie w Londynie baryłka ropy kosztowała około 33,5 dolara. To o ponad 6 proc. niższa cena niż poprzedniego dnia.
- Notowania ropy naftowej nadal znajdują się pod presją podaży. Cena tego surowca wciąż oscyluje niewiele powyżej poziomu 30 dolarów za baryłkę, czyli na poziomach minimów z 2016 roku - komentuje sytuację Dorota Sierakowska z Domu Maklerskiego BOŚ.
Ekspertka rynku surowców podkreśla, że uwarunkowania fundamentalne i dynamicznie zmieniająca się sytuacja na świecie w obliczu koronawirusa sprawiają, że ceny ropy pozostają rozchwiane.
W środę ciosem dla notowań ropy naftowej okazał się komunikat ze strony Stanów Zjednoczonych o wstrzymaniu podróży do USA z Europy. To kolejny czynnik, który może negatywnie przełożyć się na popyt na paliwa. Rozprzestrzeniający się koronawirus sprawia, że wiele lotów zostało wstrzymanych, biura podróży znacząco ograniczyły swoją działalność, pojawiają się także ograniczenia w handlu, co przekłada się negatywnie na popyt na paliwa.
- Istnieją uzasadnione obawy o to, że spowolnienie popytu na ropę będzie odzwierciedlane w danych w kolejnych tygodniach i miesiącach - podkreśla Sierakowska.
Popyt spada
Tymczasem w tym tygodniu Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) podała prognozy spadku globalnego popytu na ropę w 2020 roku. Ma to być pierwszy spadek od 2009 roku, czyli od czasu poprzedniego dużego kryzysu gospodarczego.
- Tegoroczny słaby wynik to oczywiście w przeważającej mierze skutek koronawirusa, który w samym pierwszym kwartale tego roku prawdopodobnie ograniczy popyt na ropę o niebagatelne 2,5 mln baryłek dziennie - szacuje ekspertka DM BOŚ.
Według MAE, w całym 2020 roku popyt na ropę na świecie ma być mniejszy o 90 tys. baryłek dziennie niż w roku 2019. Organizacja zakłada więc, że po początkowym dużym spadku, w kolejnych kwartałach sytuacja powinna się ustabilizować.
Produkcja rośnie
- Jednym z czynników, który obecnie negatywnie wpływa na ceny ropy naftowej, są zapowiedzi wzrostu produkcji surowca w krajach Bliskiego Wschodu. Już w ostatnich dniach Arabia Saudyjska ogłosiła, że po wygaśnięciu porozumienia naftowego wraz z końcem marca, zwiększy wydobycie ropy naftowej, a także zacznie pracować nad zwiększeniem swoich możliwości produkcyjnych - wskazuje Dorota Sierakowska.
Wczoraj w ślady Saudyjczyków poszły Zjednoczone Emiraty Arabskie. Kraj ten także zapowiedział zwiększenie produkcji ropy naftowej od kwietnia do poziomów przekraczających 4 mln baryłek dziennie, czyli do historycznych rekordów. Jednocześnie, ZEA również planują przyspieszenie prac nad zwiększeniem możliwości produkcyjnych do około 5 mln baryłek dziennie - czyli poziomów wcześniej zakładanych dopiero na 2030 rok.
- Jeśli oba kraje zrealizują swoje założenia, to w kwietniu produkcja ropy naftowej wzrośnie łącznie o 3,6 mln baryłek dziennie, czyli około 3,6 proc. całkowitej globalnej produkcji. Szansą na przynajmniej częściowe zrównoważenie tego efektu będą potencjalne cięcia wydobycia w Stanach Zjednoczonych, które wydają się jeszcze bardziej realne w obliczu utrzymywania się niskich cen ropy naftowej - ocenia ekspertka DM BOŚ.
Czytaj więcej: Koronawirus w Polsce. Prezydent zapowiada rozwiązania łagodzące skutki spłaty kredytów
Jedyną szansą na brak realizacji powyższego scenariusza jest porozumienie państw OPEC z Rosją. Na razie między OPEC a Rosjanami trwa próba sił, przyczyniająca się do obecnej wojny cenowej. Rosjanie nie chcą obniżać produkcji ropy naftowej, jednak nie wykluczają kolejnych prób porozumienia z OPEC.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl