Niektórzy nazywają ropę czarnym złotem. Patrząc na ogromny światowy popyt na paliwa w związku z wychodzeniem gospodarek z koronakryzysu, określenie to nie jest na wyrost. Tym bardziej, że ceny ropy naftowej biją właśnie ponad dwuletnie rekordy.
W środę o poranku na giełdzie w USA baryłka surowca była wyceniana na prawie 73 dolary. Równolegle europejska odmiana Brent zbliżała się do 75 dolarów. Względem notowań z wtorku mowa o ponad 0,5 proc. wzrostu.
A seria wzrostowa jest znacznie dłuższa. W przypadku giełdy w Londynie jest to już siódmy dzień roboczy z rzędu, gdy ropa drożeje. W nieco szerszej perspektywie, czyli ostatniego miesiąca, cena baryłki skoczyła aż o 10 dolarów.
W takiej sytuacji kierowcy muszą się liczyć z wyższymi cenami paliw, które już teraz nie są niskie. Według ostatnich oficjalnych danych GUS w maju ceny transportu (w skali roku) poszły w Polsce w górę aż o 19,5 proc., w tym same paliwa zdrożały o 33 proc.
W jaki sposób giełdowi eksperci tłumaczą ostatnie wzrosty cen ropy? Wskazują m.in. na raport Amerykańskiego Instytutu Paliw (API), z którego wynika, że zapasy ropy w USA w ubiegłym tygodniu spadły o 8,54 mln baryłek. To najmocniejszy spadek od stycznia, co potwierdza ogromne zapotrzebowanie na surowiec.
W środę oficjalne dane o amerykańskich zapasach ropy i jej produktów poda po godzinie 16.30 Departament Energii (DoE) USA.
W ostatnich dniach dyrektorzy wielkich firm naftowych Glencore i Vitol Group wyrazili przekonanie, że ceny ropy będą nadal rosły. Wtóruje im wielu analityków.
- Od miesiąca ropa podążą ścieżką wzrostów cen, napędzana optymizmem co do rosnącej konsumpcji surowca, bo globalne szczepienia przeciwko COVID-19 rozkręciły się na dobre - mówi Howie Lee, ekonomista z Oversea-Chinese Banking Corp.
- Na rynku, do końca 2021 roku możliwy jest deficyt podaży ropy, a surowiec może osiągnąć 80 dolarów za baryłkę przed końcem roku - dodaje.