Japonia ma podobny problem, jak Unia Europejska. Choć twardo sprzeciwia rosyjskiej agresji na Ukrainę i solidarnie z Zachodem nakłada sankcje, to wciąż musi liczyć z zależnością gazową.
To dlatego Tokio podobnie, jak Bruksela nie objęła sankcjami rosyjskiego gazu. Premier Fumio Kishida mówi wprost, że bezpieczeństwo energetyczne Japonii byłoby zagrożone przez nagłe odcięcie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zaznacza "The Wall Street Journal", Japonia importuje większość swojej energii, w tym gaz ziemny z rosyjskiej wyspy Sachalin. I przypomina słowa premiera Japonii, które padły na konferencji prasowej 16 marca, kiedy został zapytany o sachalińskie pole gazowe. "Jeśli chodzi o stabilne dostawy energii, postrzegam to jako ważny projekt dla naszego narodu" - zaznaczył szef rządu.
Najbardziej jaskrawym przykładem zależności od rosyjskiego gazu jest prefektura Hiroszima, z której pochodzi szef rządu Japonii. Okazuje się, że spółka odpowiadająca za dostawy gazu do domów Japończyków - Hiroshima Gas Co. - pozyskuje około połowy swojego gazu z Rosji, znacznie wyższy odsetek niż reszta Japonii.
Według "WSJ", Japonia pozyskuje około 9 proc. gazu ziemnego z Rosji. Jednak Hiroshima Gas Co. zobowiązała się wobec Moskwy (umową z 2006 roku) importować do 210 tys. ton skroplonego gazu ziemnego z Sachalinu rocznie (kontrakt zawarty został na lata 2008-2028). Stanowi on około połowy potrzebnego gazu rocznie.
W 2021 r. Japonia zapłaciła za rosyjski gaz ponad 3 mld dol. Gdyby musiała zastąpić kontrakt dostawami po obecnych cenach spotowych, kosztowałoby ją to znacznie więcej.