Damian Słomski, money.pl: KGHM podpisał niedawno umowę z amerykańską firmą NuScale. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, energię potrzebną do wydobywania miedzi będziecie pobierać z własnych małych reaktorów nuklearnych.
Marcin Chludziński, prezes KGHM: Potrzebujemy energii, która nie ma negatywnego wpływu na środowisko. Nowoczesna technologia oferowana przez Amerykanów pozwoli nam najszybciej osiągnąć ten cel. KGHM jest drugą największą w Polsce firmą pod względem zapotrzebowania na energię elektryczną. To nasza odpowiedź na wyzwanie niezależności elektrycznej i zeroemisyjności. I to tylko element całej strategii, w którą wpisana jest też np. budowa farm fotowoltaicznych.
W kontekście elektrowni atomowych pojawiają się pytania o bezpieczeństwo.
Ostatnio rząd Wielkiej Brytanii podjął decyzję o przeznaczeniu około 200 mln funtów na rozwój technologii małych reaktorów jądrowych przez Rolls Royce’a. Dwa tygodnie temu rząd francuski przeznaczył około 1 mld euro na podobny cel. To światowy trend. Tego typu małe elektrownie są tańsze w budowie, szybsze i co ważne - bezpieczne. Projekt NuScale jest jedynym, który obecnie ma za sobą proces certyfikacji przez Amerykańską Agencję Atomistyki.
Na jakim etapie jest cały proces inwestycyjny?
Mamy porozumienie o współpracy z Amerykanami. Przed nami analizy. Jeśli będziemy w 100 proc. pewni, że to opłacalna inwestycja, ruszymy z budową. Szacujemy, że nasze zapotrzebowanie na energię elektryczną zapewnią cztery reaktory, choć zazwyczaj buduje się bloki składające się z sześciu. Mamy opcję na nawet dwanaście, ale w tej chwili koncentrujemy się na wspomnianych czterech.
Ile kosztuje budowa takiego jednego reaktora?
Jest jeszcze za wcześnie na deklaracje. Mniej więcej wiemy, jakich kosztów się spodziewać, ale cały proces negocjacyjny jest dopiero przed nami. Na pewno będzie taniej niż przy budowie analogicznej, dużej elektrowni jądrowej. Choćby ze względu na mniejszą skalę.
Jeden taki mały reaktor produkuje mniej niż jedną dziesiątą energii tradycyjnego reaktora. Kilka takich może zmieścić się w hali o wielkości np. 2000 metrów kwadratowych. To nie są duże instalacje. Innym wątkiem jest strefa ochronna, ale i ona może być znacznie mniejsza niż w tradycyjnej technologii.
Gdzie staną takie reaktory?
Przyglądamy się potencjalnym lokalizacjom. Chcielibyśmy mieć je jak najbliżej naszych głównych punktów konsumpcji energii.
Nie ma obaw, że lokalna społeczność będzie chciała zablokować tego typu inwestycję?
Wokół tego tematu narosło wiele mitów. Obawy nie są uzasadnione. Jest w Polsce dość duży reaktor w Świerku. Działa od 50 lat. Jest też duże składowisko odpadów radioaktywnych w Różanie. Przy granicy z Polską funkcjonują też elektrownie atomowe. Zamierzamy otwarcie rozmawiać na ten temat i edukować. Bo ta technologia, którą wybraliśmy, jest o wiele bardziej bezpieczna niż pełnoskalowych reaktorów jądrowych ze względu na sposób działania czy obsługę.
Wcześniej KGHM był zaangażowany z innymi państwowymi spółkami w budowę dużej elektrowni atomowej. Z tamtego projektu już się zupełnie wypisaliście?
W przeszłości byliśmy udziałowcem spółki PGE EJ1, która miała budować elektrownię. Swoje udziały w tym przedsięwzięciu sprzedaliśmy. To, co teraz chcemy robić z amerykańskimi partnerami, nie jest w żaden sposób konkurencyjne względem już realizowanych projektów dużych bloków jądrowych.
Z jednej strony mamy nowoczesną inwestycję w energetykę jądrową. Z drugiej, KGHM rozwija się też w obszarze z pozoru znacznie bardziej przyziemnym. Mam na myśli urban mining. Chodzi o to, że chcecie coraz więcej miedzi pozyskiwać nie tylko z podziemi, ale też ze złomu.
Nie robimy konkurencji operatorom na rynku złomu metali. Wręcz możemy rozkręcić i zdynamizować ten rynek. Nie zbieramy tzw. śmieci, kupujemy je i to nie tylko w Polsce. Sprowadzamy surowiec nawet ze Stanów Zjednoczonych, bo to się opłaca. A do tego pozytywnie działa na klimat, co wpisuje się w naszą politykę w tym zakresie.
Chcemy w Polsce rozbudować sieć pozyskiwania złomu. Żeby jak najwięcej go pozyskiwać i przetwarzać. Nie chcemy też ograniczać się do odzyskiwania miedzi, ale też patrzymy na technologie dotyczące innych metali, takich jak srebro, platynę itp.
Ile takiej miedzi można odzyskać ze złomu?
Możliwości są właściwie nieograniczone. Moglibyśmy nawet podwoić naszą produkcję. Dążymy do zbalansowania, tak by mniej więcej połowa produkowanej miedzi pochodziła ze złomu. Jest to proces długi, rozłożony na lata, ale jak najbardziej realny.
KGHM ma ambitne plany na przyszłość, ale żyjemy w dość trudnej, pandemicznej rzeczywistości. Zakażeń COVID-19 przybywa. Nie macie obaw, że znowu rykoszetem odbije się to na gospodarce i biznesie?
Dopuszczamy różne ekstremalne sytuacje. Na razie świat funkcjonuje normalnie. Nie ma zatrzymania produkcji w firmach, ludzie pracują. Zamiast kryzysu widać silny popyt np. na surowce, w tym miedź. Dostrzegamy ciągle więcej szans niż zagrożeń.
W kontekście naszego biznesu uważnie przypatrujemy się Chinom. To bardzo istotny rynek dla miedzi. Na razie nie widzimy niepokojących sygnałów i patrzymy w przyszłość z optymizmem.
W szczycie paniki rynkowej w 2020 roku tona miedzi na giełdach spadła poniżej 5 tys. dolarów. Teraz jest blisko rekordowych 10 tys. Oczekuje pan dalszego wzrostu ceny, a może jest ona już zbyt wygórowana i z czasem raczej unormuje się na niższym poziomie?
Niedługo po prezentacji naszej strategii, w marcu 2019 roku cena miedzi schodziła momentami nawet poniżej 5000 dolarów. Widziałem już bardzo niskie i bardzo wysokie ceny. W takich sytuacjach trzeba zachować zdrowy rozsądek. Oczywiście obecne notowania mnie cieszą, ale nie przywiązuję się do nich, mając świadomość, że nie mam wpływu na to, co dyktuje nam świat. Skupiamy się na tym, by tak optymalizować działalność, by być gotowym na każdą ewentualność.
KGHM maksymalnie wykorzystuje fakt, że ceny miedzi są tak wysokie?
W tym roku zwiększyliśmy produkcję miedzi o 10 proc. Wyciskamy wszystko, co się da, ale w sposób bezpieczny i rozsądny. Czy moglibyśmy zrobić coś więcej? Tak, ale to kwestia otwarcia następnych złóż i projektów wydobywczych. Nad tym pracujemy. Mamy kilka kopalni, które będą uruchamiane w perspektywie kolejnych 20 lat.
Z dużej produkcji i wysokich cen miedzi cieszy się też rząd, który kilka lat temu wprowadził podatek miedziowy. To miliardy złotych płynące do budżetu, ale jednocześnie spore obciążenie KGHM-u, który jest w zasadzie jedynym płatnikiem. Pojawiały się w przeszłości pomysły, by odpuścić spółce i zmniejszyć lub zlikwidować daninę. Nic o tym jednak nie słychać.
Stale rozmawiamy o naszych wyzwaniach. Sugerujemy, że warto pomyśleć o innej formule, która pozwoliłaby firmie zachować więcej pieniędzy na inwestycje. Jesteśmy w dialogu ze stroną rządową, przedkładamy argumenty. Co z tego wyjdzie? Nie mnie wyrokować. Rozmowy w tym temacie z różną intensywnością toczą się od 3 lat.
Podatek miedziowy nie jest tylko wymysłem polskim. Podobnie jest w Chille, gdzie KGHM wspólnie z Japończykami zarządza kopalnią Sierra Gorda. Miesiąc temu pojawiła się informacja, że Japończyków w tym projekcie mogą zastąpić Australijczycy. Jest też opcja, by KGHM wykupił udziały partnera. Ta kwestia już się rozstrzygnęła?
Z każdym potencjalnym partnerem będziemy współpracować. Mamy czas na podjęcie decyzji do końca listopada. Jak zapadnie, poinformujemy o tym. Sierra Gorda był projektem, który można było nazwać narodową porażką. Przez ciężką pracę stał się naszym narodowym sukcesem i będziemy dbać o to, by dalej się rozwijał.
Powoli zbliżamy się do końca roku. Kolejną okazją do rozmowy może być publikacja rocznego raportu spółki KGHM. Myśli Pan, że wtedy dalej będzie prezesem? Skarb Państwa lubi od czasu do czasu tu i tam porobić roszady w zarządach. W KGHM prezes nie zmienił się od 2018 roku.
Codziennie wstaję o 6:00 rano i wykonuję swoją robotę, jak najlepiej potrafię. Efekty widać w wynikach finansowych, wartości firmy, a nawet rankingach, które doceniają pracę zarządu. Ostateczne oceny i decyzje kadrowe zostawiam organom nadzorczym.