Warto dodać, że stanie się to raczej prędzej niż później. Co prawda dzisiaj inwestorzy ponownie ekscytowali się informacjami znad Zatoki Perskiej, na co wyraźnie wskazywało bardzo słabe otwarcie sesji w Warszawie. 4 procenty po ujemnej stronie robiło wrażenie, ale szybko przeszło do historii, bo kupujący pojawili się błyskawicznie.
Kolejne godziny notowań to nieustająca wspinaczka na północ połączona z oczekiwaniem na reakcję Amerykanów. Wall Street często chadza swoimi ścieżkami i nie przejmuje się wydarzeniami z innych części świata. Ponadto trzeba sobie powiedzieć jasno, iż Dubaj ważnym centrum finansowym z pewnością nie jest, a straty jakie hipotetycznie może wygenerować są porównywalne z słynną piramidą Madoffa, które rynki przełknęły raczej łagodnie.
Otwarcie na Wall Street było wyraźnie podażowe, ale straty poczęto szybko odrabiać. W końcu mamy do czynienia z „czarnym piątkiem" czyli tradycyjnym początkiem rajdu św. Mikołaja. Widać to było na zachodnioeuropejskich parkietach, które już przełknęły gorzką dubajską pigułkę i zdołały wyjść na zieloną stronę. Wydaje się więc, że poniedziałek będzie przebiegał pod znakiem analiz świątecznych zakupów za oceanem, a nie liczeniem emirackich strat. Większa korekta wciąż nad rynkiem wisi, ale katalizatorem do niej nie powinna być informacja z peryferii finansowego świata.
Na rynku walutowym wiele zmieniło wejście do gry Amerykanów. Około godziny 16.00 wcześniej tracąca złotówka zaczęła zyskiwać, a eurodolar począł szybko odrabiać przedpołudniowe straty. Wciąż jednak nie wiadomo czy przebicie poziomu 1,50 było pułapką. Odpowiedz na to pytanie poznamy dopiero w przyszłym tygodniu.