ać.
Zacznijmy od ropy - strategiczny dla świata surowiec zmienia swoją cenę o niemal 100 proc. na przestrzeni kilku miesięcy. Czy w tym czasie faktycznie fundamenty zmieniły się o 180 stopni? Wraz ze spadającą liczbą odwiertów spada produkcja w USA; zapasy ropy zmalały (choć są nadal historycznie wysoki); w Kanadzie mieliśmy pożar, a w Nigerii walki; do tego ponoć odradza się popyt.
To wszystko solidne argumenty za wzrostami, tyle, że świat nadal zużywa dużo mniej ropy niż jej produkuje. Obecnie nadpodaż wynosi 1,5 miliona baryłek dziennie - to nadal sporo. Według prognoz EIA rynek osiągnie równowagę dopiero w drugiej połowie 2017 roku.
Dodatkowo przy cenie 50 USD za baryłkę WTI produkcja w USA może odbić, czego dowód mieliśmy w najświeższych danych o odwiertach. Trudno zatem liczyć na trwałe pokonanie tego poziomu, a kilkudolarowa korekta na pewno przyda się temu surowcowi po szalonych wzrostach.
Teraz przejdźmy do wycen akcji - patrząc na podstawowe wskaźniki dla S&P500 możemy dojść do wniosku, że amerykańska gospodarka rośnie w tempie 5 proc. rocznie i jesteśmy w szczycie rozkwitu gospodarczego. Niestety fakty są inne - Stany hamują i to wyraźnie, co potwierdza zdecydowana większość odczytów makroekonomicznych od początku roku. Pojawiają się głosy o możliwej recesji, ale na razie takie prognozy odłóżmy na bok, bo i bez tego sytuacja nie jest kolorowa. Nie zapominajmy również o Chiny, które pędząc prosto na ścianę właśnie wrzuciły 6 bieg i jeszcze bardziej rozdmuchały rynek kredytowy. Wracając do samej wyceny - indeks S&P500 nie był tak drogi nawet przed wybuchem kryzysu na rynku nieruchomości (wskaźnik cena/zysk). Aby wrócić bliżej średniej historycznej wyceny indeks ten musiałby znaleźć się na poziomie 1700-1880 pkt.
Oczywiście od czego są banki centralne? Za każdym razem, gdy S&P500 spada więcej niż 5 proc. do akcji od razu wkraczają przedstawiciele FED z gołębimi komentarzami i przesuwaniem podwyżek stóp procentowych. Pomagają także inne banki na czele z EBC i Bankiem Japonii.
Wszystkie te instytucje mają świadomość, że jeśli odłączą rynek od kroplówki, to gospodarkę światową czeka ostry kryzys. Dlatego polityka monetarna nie ulegnie normalizacji jeszcze przez długi czas, a inwestorzy są tego świadomi. W obecnych warunkach nie ma alternatywy dla akcji, ponieważ obligacje są nisko lub ujemnie oprocentowane. Chcąc nie chcąc globalni inwestorzy nie mają zatem wyjścia i dalej kupują drogie akcje. Przy obecnej wycenie szanse na dalsze wzrosty są jednak mocno ograniczone, a pole do spadków jest duże.