Amerykanie liczą na to, że dzięki temu ich eksport do Chin będzie rósł. Mogą się zawieść. Chiński popyt wewnętrzny tak bardzo nie wzrośnie, a ceny produktów chińskich (choćby ze wzglądu na szykujące się podwyżki płac) w USA wzrosną. Poza tym nie wiadomo jak i w jakim stopniu będzie się juan umacniał. W sumie: powód do wzrostu indeksów żaden lub prawie żaden.
Na rynek akcji wpływały tylko nastroje, bo nie było publikacji istotnych raportów makro. Indeksy rozpoczęły dzień od dużych wzrostów. Praktycznie od początku zaczęły się osuwać i na dwie godziny przed końcem sesji testowały już poziom piątkowego zamknięcia. Było to zadziwiająco logiczne zachowanie. Rzeczywiście, decyzje Chin nie zasługują na silną reakcję pozytywną. Może za parę lat będą miały pozytywny skutek. Na razie co najwyżej ochłodzą gospodarkę chińską i podniosą inflację w USA.
Zapewne dlatego niedźwiedzie wygrały i sesja zakończyła się spadkami indeksów. Szczególne ucierpiał sektor sprzedaży detalicznej obawiający się wzrostu kosztów chińskich produktów. Jedynym plusem jest to, że indeks S&P 500 nie przełamał średniej 200 sesyjnej. Dopóki tego nie zrobi, to komputery nie dostaną mocnego sygnału sprzedaży.
GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję w jedyny możliwy spokój – wzrostem indeksów. Nie był szaleńczy, ale półtora procent było właściwą reakcją na decyzję Chin. Tyle tylko, że rynek natychmiast wszedł w kompletny, wakacyjny marazm i tkwił w nim praktycznie do końca sesji. Już dawno nie widziałem sesji, na której wykres WIG20 narysowałby po prostu linię poziomą. Po pobudce w USA niedźwiedziom udało się nawet przez moment doprowadzić do wyłamania w dół, ale bardzo szybko wszystko wróciło do normy. Obrót był znikomy, a w gronie spółek z WIG20 najlepiej zachowywały się akcje PZU potwierdzając wybicie z trójkąta. Podsumowując: sesja bez znaczenia.