Jeżeli porównamy ceny z początku i końca grudnia dla najważniejszych instrumentów finansowych moglibyśmy pokrótce określić ostatni miesiąc minionego roku po prostu jako nudny.
W skali miesiąca nie zmieniły się zasadniczo najważniejsze indeksy giełdowe, notowania kluczowych par walutowych czy ceny najaktywniej handlowanych surowców. Indeks S&P500, będący dla wielu barometrem nastrojów na globalnych rynkach finansowych nie zmienił się w zasadzie wcale, zaczynając i kończąc miesiąc nieznacznie poniżej poziomu 1480 pkt. To jednak nie był nudny miesiąc, był to raczej miesiąc niespełnionych nadziei.
Aby zrozumieć logikę zmian cen w grudniu w moim przekonaniu warto cofnąć się o kilka miesięcy wstecz. Po fali dobrych wyników spółek za trzeci kwartał podawanych w październiku inwestorzy nabrali ochoty na szturmowanie nowych maksimów. Po gradzie złych informacji z instytucji finansowych i beznadziejnych danych z rynku nieruchomości w listopadzie inwestorzy wyczekiwali jakichkolwiek pozytywnych sygnałów, które mogłyby uzasadnić wzrosty cen akcji i poprawić nieco wyniki za 2007 rok.
Zatem kiedy pojawiły się sygnały zwiększonego interwencjonizmu państwowego inwestorzy przystąpili do zakupów. Interwencjonizm to spekulacje dotyczące agresywnego obniżania stóp procentowych w USA, plan Paulsona (sekretarza stanu w USA) mający zamortyzować skutki kryzysu na rynku kredytów hipotecznych, czy w końcu informacja o skoordynowanej akcji banków centralnych mającej na celu zapewnienie dostatecznej płynności w sektorze bankowym przed końcem roku. Co ciekawe, inwestorzy nie dostrzegali, iż działania takie były konsekwencją bardzo niedobrej sytuacji w sektorze finansowym - wszystkie przyczyniły się do wzrostu apetytu na ryzyko, który z kolei przekładał się na wzrosty cen akcji, umocnienie się dolara, a także zwyżki na rynkach wschodzących.
Te nadzieje musiały jednak być skonfrontowane z twardymi faktami, które nie były najlepsze. Przede wszystkim, spekulacje co do agresywnych obniżek stóp zostały ucięte po danych o inflacji ze Stanów Zjednoczonych. Przypomnijmy, iż ceny konsumenta wzrosły o 0,8%, zaś ceny producenta aż o 3,2% w relacji miesięcznej. Było to w dużej mierze efektem drożejącej żywności i paliw, ale nawet po wyeliminowaniu tych kategorii inflacja wzrastała szybciej niż oczekiwał rynek.
Dane te oznaczają, że zakładane wcześniej tempo obniżek stóp jest wykluczone. Jednocześnie dane od strony podażowej również nie rozpieszczały. Wskaźniki aktywności gospodarczej notowały spadki zarówno w przemyśle jak i usługach, zaś wskaźnik koniunktury Filadelfia Fed obniżył się do poziomu najniższego od 14 lat. Lepsze od oczekiwanych były dane o sprzedaży detalicznej, ale wbrew pozorom może to nie być dużym pocieszeniem, gdyż przyczyni się do wzrostu nierównowagi zewnętrznej i presji inflacyjnej.
Dobrego sentymentu nie były w stanie uratować nawet zapowiedzi dobrych wyników w czwartym kwartale ze strony firm technologicznych, gdyż niedługo po ich podaniu rynkami wstrząsnęły wydarzenia w Pakistanie. Czy zatem rozstrzygnięcie przyniesie styczeń?
W nadchodzącym miesiącu o nastrojach na rynku przesądzi konfrontacja wyników finansowych. Konfrontacja pomiędzy bankami, które pewnie znów zwiększą skalę odpisów, a firmami z innych sektorów. Początek miesiąca to dane z amerykańskiego rynku pracy, w połowie stycznia najważniejsze będą wskaźniki inflacji (również głównie w USA), które rozgrzeją dyskusję dotyczącą styczniowej decyzji Fed, a miesiąc zostanie zwieńczony publikacją danych dotyczących PKB Stanów Zjednoczonych za czwarty kwartał. Nie należy również zapominać o ECB, który od wielu miesięcy nie dostarczał emocji pozostawiając podstawową stopę na poziomie 4%. ECB nie przyłączy się do innych banków w obniżaniu kosztu pieniądza, wręcz przeciwnie, wcale nie można wykluczyć podwyżki.