Tuż po rozpoczęciu sesji na Wall Street, indeks S&P500 spadł o ok. 2,5 proc., w okolice dołków z przełomu maja i czerwca. Jak na razie wygląda na to, że strategia _ sell in May and go away _ w tym roku sprawdza się znakomicie, a inwestorzy, którzy ją zastosowali, wycofali się z rynku akcji w najlepszym momencie, tuż przed powrotem wysokiej zmienności. W obecnych warunkach analitycy szukający uzasadnienia ruchów indeksów w danych makroekonomicznych i najnowszych wiadomościach, nie powinni mieć problemów z realizacją tego zadania, ponieważ każdego dnia kilka solidnych argumentów otrzymują zarówno byki, jak i niedźwiedzie. Nie inaczej było we wtorek.
Rano, podczas sesji w Azji, rozczarowujące dane napłynęły z Japonii, gdzie hamuje produkcja przemysłowa, ale główny źródłem niepokojów był chiński rynek. Rewizja w dół wyprzedzającego koniunkturę indeksu Conference Board, diametralnie zmieniła sposób postrzegania gospodarki Chin w krótkim okresie: zamiast najlepszego odczytu od kilkunastu miesięcy, indeks ten pokazał, że koniunktura przestała się poprawiać. O ile wystarczyło to do wywołania silnej wyprzedaży akcji w Szanghaju (główny indeks spadł o 4,3 proc.), jednak tłumaczenie tym samym faktem ucieczki inwestorów z rynków europejskich i Wall Street jeszcze na kilka minut przed zakończeniem sesji na GPW wydawało się naginaniem rzeczywistości pod określoną tezę. Zwłaszcza, że dane z USA i strefy euro wcale nie były pesymistyczne, bo ceny nieruchomości w Stanach wzrosły szybciej niż szacowali ekonomiści, a nastroje w Europie zamiast oczekiwanego pogorszenia wykazały lekki wzrost optymizmu wśród przedsiębiorców i konsumentów.
Brakującym elementem układanki i argumentem potrzebny niedźwiedziom do uzasadnienia masowej ucieczki od ryzyka, była ostania ważna publikacja zaplanowana na dzisiaj, czyli indeks Conference Board, odzwierciedlający zaufanie konsumentów do amerykańskiej gospodarki. Ekonomiści oczekiwali, że wzrośnie on z 62,7 pkt. do 62,8 pkt, a tymczasem indeks spadł o prawie 10 pkt. do 52,9 pkt.
Na GPW WIG20 stracił na wartości 2,6 proc., co nie jest najgorszym wynikiem w porównaniu z ponad trzyprocentowymi spadkami we Frankfurcie i Paryżu, czy prawie pięcioprocentową przeceną na giełdzie w Madrycie. Takie zachowanie rynków akcji nie napawa optymizmem przed jutrzejszym debiutem Tauronu. Przez cały dzień nerwowa atmosfera utrzymywała się na rynku walutowym, gdzie frank znowu ustalił świeży rekord wobec euro, a względem złotego był najdroższy od marca 2009 roku (3,15 PLN).