We wtorek Europejczycy mieli do wyboru: albo znowu polować na odbicie w USA albo reagować na poniedziałkowe spadki na amerykańskich giełdach.
Drożejące kontrakty na amerykańskie indeksy zachęcały do kupna, ale ogólny obraz rynków akcji prowokował do sprzedaży. Przed południem podaż była silniejsza. Na rynku walutowym też było bardzo nerwowo. W nocy ruszyła korekta na rynku EUR/USD i USD/JPY, ale rano się załamała, co dodatkowo stresowało posiadaczy akcji.
Publikacja przez niemiecki instytut ZEW indeksu koniunktury też nie mogła zachwycić. Spadł on gwałtownie (zadecydowanie mocniej niż tego oczekiwano) z minus 18,1 pkt. do - 32,5 pkt. Jednak mocno rosnące kontrakty na amerykańskie indeksy zachęcały do kupna, więc z czasem skala spadków znacznie się zmniejszyła i sesja zakończyła się neutralnie.
Po czterech kolejnych sesjach dużych spadków amerykańskiemu rynkowi zdecydowanie należało się już odbicie. Każdy pretekst był wykorzystywany do podnoszenia indeksów, ale informacje, które na rynek docierały wcale nie były takie dobre. Można powiedzieć, że jakie spadki, takie i odbicia. Z powodu byle jakiego pretekstu rynek rusza na północ, a gracze zamykające z zyskiem krótkie pozycje (muszą odkupywać akcje) zwiększają znacznie skalę zwyżki.
W amerykańskich komentarzach pełno jest powodów, dla którego indeksy dynamicznie rosły, ale jeśli spojrzy dokładnie na te powody to tak optymistycznie to już nie wygląda.
Publikowane przed sesją raporty kwartalne Home Depot i Wal Mart pokazywały rynkowi przeciwny kierunek. Wal Mart opublikował zyski i prognozy wyższe od oczekiwań, a Home Depot niższe. Gracze reagowali jednak na to, co podał Wal Mart nie zwracając uwagi na to, że ten wyższy zysk wynikał z ograniczenia kosztów i dużych promocji (to zysk z czasem będzie zmniejszało), a nie z natłoku konsumentów. Zresztą Wal Mart sprzedaje najtańsze produkty i to, że odnotowuje zwiększony popyt sygnalizuje raczej pogorszenie sytuacji konsumentów.
Raport Home Depot został zlekceważony, bo wszyscy wiedzą o kryzysie na rynku nieruchomości, więc nie zdziwiły ich słabe wyniki sieci, która sprzedaje wyposażenie domów.
Zupełnie kuriozalne było zachowanie sektora finansów, gdzie ceny akcji rosły po raz czwarty z rzędu. Jakie to dobre informacje dotarły na rynek z tego sektora? Mówiono przede wszystkim o tym, że Lloyd Blankfein, szef Goldman Sachs, poinformował, iż firma nie dokona ,,znaczącego" zwiększenia rezerw związanych ze stratami na rynku aktywów związanych z rynkiem nieruchomości (CDO). Przy okazji powiedział jednak, że wartość CDO będzie jeszcze znacznie spadała. To samo powiedział też Laurence Fink, szef BlackRock. Na domiar złego Morgan Stanley zapowiedział, że jego zyski i przychody w przyszłym roku spadną.
Po za tym Bank of America poinformował, że w straty wpisze 3 mld USD i że mogą się one znacznie zwiększyć. Kurs banku rósł o około 4 procent, bo podobno niektórzy analitycy prognozowali, że straty będą większe... Jak widać powody były, ale do sprzedaży akcji. Tym bardziej potwierdza to techniczną naturę tego wzrostu.
Na pozostałych rynkach też działy się ciekawe rzeczy. Osłabł jen i dolar, bo spadła obawa o dalszą przecenę akcji. Osłabienie dolara powinno było pomóc we wzroście cen surowców i tu była największa niespodzianka. Cena miedzi ledwo drgnęła, a złota nawet spadła. Tak jakby gracze w trwałość osłabienia dolara nie wierzyli. Gwałtownie, o 3,5 procent, spadła cena ropy i to było największe zaskoczenie. Mówiono, że to raport IEA (międzynarodowa agencja energii) o globalnej sytuacji na rynku tak przecenił ten surowiec. Rzeczywiście IEA obniżyła prognozy zużycia ropy w grudniu i w następnym roku (z powodu wzrostu ceny), a poza tym bilans popytu i podaży pokazał, że OPEC w październiku zwiększył wydobycie.
Problem w tym, że po pierwsze rynek praktycznie nigdy na ten raport nie reagował. Pod drugie zaś został on opublikowany o godzinie 10.00, a cena zaczęła gwałtownie spadać o 16.00. I jak tu nie mówić o dopasowywaniu wyjaśnienie do reakcji? Nie wykluczam, że prawdziwy powód przeceny znajdziemy w Brazylii, gdzie w zeszłym tygodniu poinformowano o odkryciu olbrzymich złóż ropy (porównywalne ze złożami norweskimi). Podobno zrobi ono z Brazylii producenta, który będzie się mieścił między Nigerią, a Wenezuelą. Spadek ceny ropy może być opóźnioną reakcją na te informację.
Na deser, bo na godzinę przed końcem sesji NAR (stowarzyszenie pośredników) opublikowało indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym. Był to raport już tydzień temu przełożony, a we wtorek jego publikacja opóźniła się o 5 godzin. Dane były lepsze od prognoz (ilość podpisanych umów wzrosła, a oczekiwano spadku). Co prawda wszyscy wiedzą, że w USA od umowy do sprzedaży jest jeszcze długa droga, ale w atmosferze super odbicia takie dane musiały zwiększyć skalę zwyżki.
Warto zauważyć, że tak bardzo czuły rynek walutowy nawet po publikacji tych danych nie drgnął. Indeks giełdowe wzrosły z impetem (więcej niż o dwa procent), dzięki czemu rynek nie jest już technicznie wyprzedany i może znowu spadać. Tyle tylko, że będzie do tego potrzebował mocnego impulsu, bo po takim ataku byków byle co nie wystarczy, a wcale nie jest pewne, że znajdzie go w środowych danych makro.
Dzisiaj na rynek dotrze kilka istotnych raportów makroekonomicznych. Gracze zlekceważą dane o wzroście PKB w strefie euro, ale warto nań spojrzeć, żeby sprawdzić jako rozwija się gospodarka europejska. Emocje pojawią się po południu. Dowiemy się, jaka w USA w październiku była inflacja w cenach producenta (PPI) i sprzedaż detaliczna. Zawsze pamiętać trzeba o tym, że PPI nie jest przez Fed tak dokładnie analizowana jak CPI, ale w obecnym stanie rynku każdy impuls może doprowadzić do mocnych ruchów indeksów. Gracze zwrócą szczególną uwagę na inflację bazową. Mały jej wzrost może zostać nawet zlekceważony, ale duży umocniłaby dolara i zaszkodziłby akcjom.
Jeśli zaś chodzi o sprzedaż detaliczną (tutaj gracze będą reagowali na sprzedaż bez samochodów) to z pewnością są to dane bardziej istotne niż wszelkie indeksy nastrojów. Realne postawy konsumentów odpowiedzialnych za wzrost amerykańskiej gospodarki widać przecież najlepiej w skłonności w sięganiu do portfeli. Im mocniejsze dane o sprzedaży tym lepiej dla dolara i akcji. Uzupełnieniem tego raportu będą publikowane dzisiaj wyniki sieci sprzedaży Federated Departament Stores. Dane o zapasach w firmach zostaną zlekceważone. Pojawi się też Ben Bernanke, szef Fed, który występuje na konferencji w Cato Institute (tematem polityka monetarna), ale nie bardzo wierzę w to, żeby powiedział coś innego niż tydzień temu. W okolicach godziny 15.00 należy jednak zachować ostrożność, bo nie wiadomo, czy gracze się jakiegoś fragmentu wypowiedzi nie uczepią.
Koniec publikacji raportów daje szansę na przedłużenie zwyżki
We wtorek złoty podlegał tym samym wahaniom, które obserwowaliśmy na światowym rynku walutowym. Wpierw wzmocnił się naśladując ruchy kursu EUR/USD, ale już około 10.00 zaczął tracić do obu głównych walut. Warto zwrócić uwagę na wypowiedź Waldemara Pawlaka, wicepremiera in spe polskiego rządu, który w wywiadzie prasowym stwierdził, że złoty jest według niego za silny. Za kurs walutowy odpowiada zarówno rząd jak i NBP, więc powoli trzeba się będzie szykować na zmianę kierunku kursów.
Opublikowany wczoraj wrześniowy bilans płatniczy wykazał deficyt mniejszy od oczekiwań (681 mln euro), ale deficyt handlowy w okresie styczeń - wrzesień wzrósł do 11,87 mld euro, czyli o ponad 36 procent. Gołym okiem widać wpływ silnego złotego (spadek dynamiki eksportu i wzrost importu). Złoty po publikacji tych danych nieznacznie się wzmocnił - pomagał mu też rosnący wtedy kurs EUR/USD. I właśnie Dzięki za wszystko temu wzrostowi udało się wypracować wzmocnienie naszej waluty w stosunku do dolara. W stosunku do euro złoty praktycznie się nie zmienił.
Dzisiaj dowiemy się o ile wzrosły ceny towarów i usług konsumpcyjnych (CPI. Prognozy mówią o wzroście inflacji o około 3 procent i to już rynek zdyskontował. Wyraźnie mniejsza mogłaby zaszkodzić złotemu (na chwilę) i pomóc akcjom (też na chwilę). Wyraźnie większa miałaby odwrotny wpływ na zachowanie rynków. Największe znacznie będzie miało jednak zachowanie kursu EUR/USD po publikacji danych o amerykańskiej inflacji PPI i sprzedaży detalicznej.
GPW rozpoczęła sesję wzrostem indeksów reagując w ten sposób na raporty kwartalne Lotosu (zysk lepszy od oczekiwań i podniesienie prognozy na ten rok) oraz PKN Orlen (zysk spadł mniej niż oczekiwano). Pomagało też oczekiwanie na odbicie w USA, bo rosły kontrakty na amerykańskie indeksy. Spadające indeksy na innych giełdach europejskich hamowały jednak przez długi czas zapędy popytu, więc już po pół godzinie niewiele ze wzrostu WIG20 zostało, a WIG i MWIG40 wróciły do poziomów poniedziałkowego zamknięcia. Stan niepewności trwał do południa, kiedy to popyt uderzył w PKN, Lotos i MOL doprowadzając do pięcioprocentowych (zdecydowanie przesadzonych) wzrostów cen tych akcji. Do tego dołączyły się banki i duży wzrost WIG20 był już w stu procentach pewny, bo przecież czekaliśmy jeszcze na
dobre otwarcie w USA. Martwić mogło tylko niezwykle słabe zachowanie ,,średniaków". MWIG40 nic sobie nie robił z dużych zwyżek WIG20 i nadal tracił.
Można powiedzieć, że, podobnie jak w USA, jakie spadki takie i odbicie i na tym skończyć dodając jeszcze, że wyprzedany technicznie rynek musiał w końcu wzrosnąć. Jednak to odbicie trafiło dokładnie w końcówkę sezonu raportów kwartalnych, czyli okresu, kiedy to bardzo często GPW przeżywa chwile słabości. Może to przypadek, a może nie, ale teraz niedźwiedzie muszą się już mieć bardzo na baczności.
Dzisiaj raporty kwartalne publikuje wiele spółek. Kończy się bowiem sezon publikacji tych raportów. Nie ma lepszej okazji do przedłużenia ataku popytu, a wczorajsze zakończenie sesji w USA i rosnące indeksy na giełdach europejskich będą bykom pomagały. Pamiętać trzeba jednak o godzinie 14.30 i danych z USA. Po ich publikacji sytuacja może się diametralnie zmienić lub (co bardziej prawdopodobne) skala zwyżki się zwiększy.