Tłumaczenie zachowania inwestorów amerykańskich wymaga wyłączenia logiki. Z pewnością należałoby się zwrócić do ludzi zajmujących się psychologią tłumu, a nie do ekonomistów.
Reakcja rynków europejskich na wzrosty indeksów w USA i Azji mogła być tylko jedna - indeksy rosły. Nie przeszkadzał im nawet w tym wzroście rosnący znowu kurs EUR/USD.
Zresztą już około 10.00 zwyżka EUR/USD załamała się. Niczego nie zmieniły dane z niemieckiego rynku pracy *stopa bezrobocia spadła do 8,8 proc.). Powodem spadku kursu EUR/USD i pogorszenie nastrojów na giełdach była informacja zgodnie z którą w środę ECB pożyczył 3,9 mld euro stosując oprocentowanie 5 procent i była to największa pożyczka od 3 lat.
Gracze zaczęli podejrzewać, że jakaś większa instytucja ma problemy. Nie trwało to jednak długo. Indeksy wzrosły naśladując to, co działo się po rozpoczęciu sesji na rynkach amerykańskich.
Tłumaczenie zachowania inwestorów amerykańskich wymaga wyłączenia logiki. Z pewnością należałoby się zwrócić do ludzi zajmujących się psychologią tłumu, a nie do ekonomistów.
Faktem jest jednak, że to właśnie ekonomiści opowiadali w czwartek bajki mające zachęcić graczy do kupna akcji. I nawet im się to udało. Popatrzymy jak tłumaczono opublikowane dane makro.
Najmniej ważny był raport o wzroście gospodarczym i miarach inflacji, bo była to już trzecia i do tego ostateczna weryfikacja. Wzrost PKB w drugim kwartale został zweryfikowany w dół do 3,8 proc.
Miary inflacji były neutralne, bo deflator zweryfikowano nieznacznie w górę, a bazowy wskaźnik wydatków konsumpcyjnych w dół. Ekonomiści zachwycali się tymi już bardzo historycznymi danymi, mimo że doskonale wiedzieli, że po pierwsze wzrost PKB wynikał z dużego przyrostu zapasów, a po drugie nie ma to na obecną sytuację żadnego wpływu.
Absolutnie fatalny był raport o sprzedaży nowych domów. Spadła ona o 8,3 procent do poziomu najniższego od 7 lat. Co jeszcze bardziej istotne o tyle samo spadła też cena. Był to największy spadek od 37 lat, a mediana wróciła do poziomu ze stycznia 2005 roku.
Nieznacznie zmniejszyła się ilość domów wystawionych do sprzedaży. Wynika z tego, że Amerykanie zaczęli się niepokoić i dlatego obniżają ceny. Jeśli tak to niedługo dynamika spadku cen może znacznie przyśpieszyć. Potwierdził tę diagnozę Daniel Muld, szef Fannie Mae (firma z gwarancjami rządowymi finansująca kredyty hipoteczne)
stwierdzając, że kryzys będzie trwał jeszcze w przyszłym roku obniżając ceny domów i doprowadzając do strat u kredytodawców.
Spadek cen domów poważnie ugodzi Amerykanów, którzy bogaci są tym, co posiadają, a nie tym, co zarabiają. A to uderzy w gospodarkę.
Ekonomiści usiłowali przeciwstawić temu raportowi tygodniowe dane z rynku pracy. Okazało się, że w ostatnim tygodniu przybyło zdecydowanie mniej noworejestrowanych bezrobotnych niż tego oczekiwano (298 tys.).
Zaczęto konstruować zupełnie karkołomne tezy zgodnie z którymi kryzys na rynku nieruchomości nie przekłada się na rynek pracy, a to znaczy, że do recesji jeszcze daleko. Na podstawie jednotygodniowych danych wyciąganie takich wniosków ociera się o szaleństwo.
Rynek walutowy nie zachwycił się tymi raportami i dolar trochę stracił, ale była to strata niewielka. Wystarczyło jednak, żeby podnieść cenę złota i miedzi. Szczególnie ten ostatni metal powinien był zdrożeć (to ironia) skoro popyt na miedź spadnie choćby dlatego, że mniej się będzie budowało domów.
Klasą dla siebie była ropa, która zdrożała ponad 3 procent. Cena baryłki ustanowiła nowy rekord i zbliżyła się do 83 USD. Powodem była również słabość dolara i kolejny huragan, ale najważniejszym był spadek zapasów w Cushing (Texas), gdzie jest dostawczy terminal dla kontraktów na ropę WTI do poziomu najniższego od 21 miesięcy.
Droga ropa, co często podkreślam, będzie wyciągała pieniądze konsumentom z kieszeni. Działa jak podatek i szkodzi gospodarce. Kto by się tym jednak martwił. Wręcz się tym cieszono, bo rosły ceny akcji w sektorze paliwowym. Gdyby istocie z innej planety opisać, jakie informacje dotarły na rynek to powiedziałby, że indeksy zapewne spadły po kilka procent.
Szokiem by dla niej było, że jednak wzrosły. Istota ta jednak nie wie, że kasyno Wall Street liczy na Fed, na cud i nie przejmuje się na razie recesją. Widać to zresztą od dnia (18 września), kiedy FOMC obniżył stopy. Psychologia i nastawienie - nic innego się nie liczy, a nastroje są „bycze".
Piątek jest ostatnim dniem miesiąca i kwartału, więc byki będą miały naturalną przewagę, a raporty makroekonomiczne mogą im jedynie nieznacznie zaszkodzić.
Przedpołudniowe nie będą miały prawie żadnego wpływu na zachowanie rynków. Być może zobaczymy jednak drgnięcie kursów walut po publikacji licznych indeksów nastroju dla strefy euro, Potem rynek zaleje lawina danych makro z USA i to one powinny zadecydować o kierunku indeksów i kursów walut.
Najważniejszy będzie raport o przychodach i wydatkach Amerykanów. Im wyższe wydatki tym lepiej dla gospodarki. W tym samym raporcie znajdzie się jednak bazowy wskaźnik wydatków osobistych (PCE core) i to on zadecyduje o zachowaniu rynków.
Im będzie wyższy tym lepiej dla dolara i tym gorzej dla akcji, bo szybko rosnące wydatki będą wywierały presję na wzrost cen. Wydaje się jednak, że tego typu niemiłej niespodzianki nie będzie, bo konsumenci ostatnio niezbyt chętnie wydają pieniądze.
W okolicach godziny 16 dowiemy się jeszcze, jaka sytuacja panowała we wrześniu w gospodarce regionu Chicago. Oczekiwany jest nieznaczny spadek indeksu Chicago PMI i to rynek ma w cenach.
Mocny spadek ze zbliżeniem się do strefy recesji (już miesiąc temu indeks był tylko o 3,8 pkt. wyżej) mógłby nieco przestraszyć, ale gracze szybko pocieszyliby się, że Fed obniży stopy. Nieoczekiwany wzrost tym bardziej by rynkowi akcji pomógł.
Wydaje się, że rynek zlekceważy dane o wydatkach na konstrukcje budowlane i ostateczny odczyt indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan. Wszyscy wiedzą, że sytuacja w budownictwie jest bardzo zła, więc słabe dane zostaną zlekceważone (dobre by jednak bykom pomogły). Gracze wiedzą też, nastroje konsumentów są nienajlepsze, więc podobny wpływ może mieć indeks z Michigan. Każde drgnięcie w górę pomoże bykom. Trudno w tej sytuacji prognozować spadek indeksów.
Window dressing po polsku
W czwartek złoty rozpoczął dzień od wzmocnienia do dolara i euro. Była to naturalna reakcja na rosnący kurs EUR/USD. Jednak już przed południem ten ruch się skończył, bo kurs EUR/USD zaczął spadać po informacji o pożyczce, której udzielił ECB.
Jak zwykle złoty jeszcze kilka razy zmieniał kierunek podążając za zmianami kursu euro na rynkach globalnych, ale koniec dnia przyniósł osłabienie do euro i wzmocnienie do dolara. Od kilku dnia nie są to zmiany znaczące, ale ciągle widać, że złoty nie jest już taki bardzo silny. Jeszcze kilka dni temu na wzrost kursu EUR/USD zareagowałby umocnieniem zarówno do dolara jak i do euro. Najwyraźniej nadal czekamy na korektę na EUR/USD.
Dzisiaj zostanie opublikowany bilans płatniczy Polski za drugi kwartał. Ta publikacja może chwilowo wpłynąć na zachowanie złotego, ale i tak docelowo najważniejsze będzie zachowanie kursu EUR/USD po publikacji danych makro w USA. Będzie ich dzisiaj sporo, ale wydaje się, że kierunek zostanie ustalony po ich pierwszej porcji (o 14.30).
GPW rozpoczęła czwartkowa sesję dużym wzrostem indeksu WIG20. Indeksy do góry prowadziły przede wszystkim kontrakty. Zapowiadało się zerwanie z ostatnim dziwnym zachowaniem rynku i spory wzrost indeksów.
Zapowiadało się, ale skończyło tak jak zwykle ostatnio się kończy. Po dużym wzroście indeksy zaczęły się osuwać i tak się osuwały do końca sesji, a przypieczętował klęskę byków fixing i złe dane z amerykańskiego rynku pracy. WIG20 spadł o 0,5 proc. Znowu jedynym plusem było to, że nie zostało przełamane wsparcie. Niedobre było to, że wzrósł obrót.
Powtarzam to, co napisałem już wczoraj - jeśli to jest przemyślane działanie polskich funduszy to trzeba powiedzieć wyraźnie, że zachowanie jest logiczne. Dane w USA są fatalne, recesji zbliża się szybkimi krokami, więc kupowanie akcji nie ma sensu.
Tak, nie ma, ale przecież kasyno globalnych rynków od dawna nie działa w oparciu o fundamenty. Zarządzający to doskonale wiedzą. Pozostaje jedno wytłumaczenie. Obserwujemy window dressing po polsku.
Na wszystkich rynkach fundusze na koniec miesiąca (tym bardziej kwartału) podnoszą ceny akcji. U nas pilnują się nawzajem, żeby przypadkiem ktoś nie wyskoczył przed szereg. Może nawet sobie szkodzą. Ta zabawa skończy się dzisiaj. Miejmy nadzieję, że nie wygenerowaniem sygnału sprzedaży, którego jeszcze nie ma.