Wczoraj zainteresowanie budziło jedynie kilka spółek. Były to głównie PKO BP i PKN Orlen, których wpływ na wzrost indeksu WIG wynosił odpowiednio 0,5 pkt proc. oraz 0,26 proc. Widać, że to dzięki nim udało się odnotować wzrost. Gdyby nie zmieniły kursów mielibyśmy spadek na rynku. Trochę podobna sytuacja była na amerykańskim parkiecie. Rosły głównie firmy surowcowe, wyraźnie traciły finansowe, reszta pozostawała w cieniu. Trudno więc z takich sesji wyciągać dalej idące wnioski.
Najbardziej spektakularnie zachował się rynek obligacji w Ameryce. Rentowność 10-latek pierwszy raz w tym roku przekroczyła barierę 4%. Widać coraz mocniejsze zaniepokojenie inwestorów wzrostem inflacji w przyszłości. Znajduje to też odzwierciedlenie w opiniach analityków. Specjaliści Merrill Lynch podnieśli prognozy inflacji na ten rok w USA i obawiają się osiągnięcia 4,5%. Liczą się z tym, że wysokie ceny paliw podniosą inflację nawet o 1 pkt proc. To powoduje, że maleją nadzieje na dalsze obniżki stóp procentowych, co zaś przyczynia się do wzmocnienia dolara. Kwestia jego kursu jest istotna, bo dzięki słabości amerykańskiej waluty szybko rósł w ostatnich miesiącach eksport, co chroni gospodarkę USA przed ostatecznym wejściem w recesję, a jednocześnie wspomaga wyniki spółek, zwiększając dochody z działalności poza granicami Stanów Zjednoczonych.
Ugruntowanie się więc przekonania, że dolar będzie stopniowo zyskiwał, nie oddziaływałoby korzystnie na giełdy. Na razie jednak nie mamy definitywnych przesłanek do mówienia o odwróceniu trendu na rynku EUR/USD. Kluczową barierą jest tu 1,54 USD. Jej przekroczenie zapowiadałoby trwalszy ruch w dół wspólnej waluty. Dziś euro spada trzeci dzień z rzędu i osiąga kurs niższy niż 1,56 USD.
Kwestie związane z inflacją dotyczą nie tylko USA. Większy od oczekiwanego, bo o 5,7%, wzrost wykazały w kwietniu ceny importowe w Niemczech. Komisarz unijny Joaquin Almunia wyraził jednocześnie obawę przed nakręceniem przed drogie paliwa spirali inflacyjnej i wezwał do przeciwdziałania takiemu scenariuszowi.
Ostrożne nastawienie inwestorów do rynku akcji potwierdziła wczoraj słaba reakcja na lepsze od spodziewanych dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku w USA. To dość ważne informacje ze względu na to, że traktowane są jako wskaźnik wyprzedzający wydarzenia w całej gospodarce. W kwietniu, po wyłączeniu zamówień na środki transportu wzrost wyniósł 2,5% w porównaniu z marcem. Całość zamówień spadła o 0,5% m/m i 1,7% r/r. Średnio w ostatnich trzech latach wzrost wynosił 5,5% r/r. Spowolnienie jest więc nadal bardzo widoczne.
Martwią wciąż doniesienia z rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Dziś dowiedzieliśmy się, że w maju ceny domów spadły aż o 4,4% r/r., czyli najbardziej od 1991 r. Kryzys na tamtejszym rynku staje się coraz bardziej widoczny, gdyż przypomnijmy, że ostatnio raportowano też o gwałtownym spadku liczby przyznanych kredytów hipotecznych w kwietniu.
W takich warunkach nie wydaje się, by dzisiejsza sesja mogła coś zmienić w obrazie rynków. Trwać będzie wyczekiwanie na publikację danych o amerykańskim PKB w I kwartale i na cotygodniowy raport o liczbie nowych bezrobotnych w USA. Znów oczy będą zwrócone na rynek ropy, ale zapewne też coraz bardziej będzie uwagę przykuwać sytuacja na rynku obligacji w Ameryce. Wczorajsza sesja doprowadziła do zmiany trendu rentowności na zwyżkowy. Na dłuższą metę jest to poważne zagrożenie dla rynku akcji, bo bardziej atrakcyjna dochodowość papierów skarbowych stanowi konkurencję dla giełdy. W przypadku długoterminowych papierów wyznacza też koszty obsługi zadłużenia hipotecznego.