Czwartek w niewielkim stopniu zmienił obraz rynków finansowych. Środowa wyprzedaż na giełdach w USA zmroziła parkiety akcji na całym świecie.
Równocześnie trwała wyprzedaż dolara, wciąż droga była ropa naftowa. Zwracał uwagę mocny spadek cen miedzi. Charakterystyczne jest to, że mimo widocznego wzrostu awersji do ryzyka nie umacnia się jen. Przy wcześniejszych spadkach inwestorzy w takich sytuacjach zamykali transakcje typu carry trade, wzmacniając w ten sposób japońską walutę.
Teraz można to tłumaczyć siłą walut państw, mających wysokie stopy procentowe - Kanady, Australii, czy Nowej Zelandii. Wszystkie korzystają na wysokich cenach surowców i przez to ich waluty wzbudzają zaufanie. To taki trochę ciekawostkowy element obecnej sytuacji. Natomiast najważniejsze rzeczy dotyczą czego innego.
Chodzi przede wszystkim o powracający problem związany z rynkiem kredytów hipotecznych, odbijający się negatywnie na kondycji banków na całym świecie. Wczoraj kolejny z nich - Morgan Stanley ostrzegł przed stratami z tego tytułu. Dotyczyły one jednak trochę innego obszaru niż wcześniej raportowane przez inne instytucje odpisy związane z utratą wartości przez papiery wartościowe powiązane z kredytami hipotecznym, zazwyczaj podwyższonego ryzyka.
Tym razem chodziło o straty na instrumentach pochodnych, których wartość zależy od cen papierów wartościowych opartych na kredytach hipotecznych wysokiego ryzyka. Okazuje się więc, że straty nie tylko powiększają się, ale dotyczą coraz to nowych obszarów działalności instytucji finansowych. Innym aspektem trwającego kryzysu jest śledztwo prowadzone przez Andrew Cuomo, prokuratora generalnego Nowego Jorku, w sprawie zawyżania wartości nieruchomości, w co zaangażowane były spółki finansowe.
Istotnym elementem obecnego krajobrazu na rynkach giełdowych jest również ,,rozlewanie się" kryzysu na inne sfery gospodarki. W czwartek uwagę inwestorów przykuły głównie spółki technologiczne oraz sieci handlowe. Pierwsze były w ostatnim czasie jednym z najjaśniejszych punktów amerykańskiej giełdy, gdyż inwestorzy wierzyli w ich odporność na zawirowania związane z załamaniem na rynku nieruchomości. Sygnały z Cisco Systems tłumaczące słabszy rozwój firmy ograniczonym popytem ze strony branży motoryzacyjnej oraz finansowej przekonały, że również spółki informatyczne zaczynają odczuwać niekorzystny wpływ obecnych kłopotów.
Spółki technologiczne z indeksu S&P 500 straciły wczoraj 3,9%. Równocześnie można obawiać się o spełnianie scenariusza, w którym niższe ceny domów przekładać się będą na konsumpcję w Ameryce. Październikowym wzrostem sprzedaży rozczarował Wal-Mart, największa sieć handlowa w USA. Wyniósł tylko 0,4% wobec spodziewanych 1,1%. W innych dużych sieciach sprzedaży odnotowano nawet spadki obrotów.
To potwierdzało tylko słowa Bena Bernanke wygłoszone w Kongresie, że w obecnym kwartale amerykańska gospodarka ,,znacząco zwolniła". Bernanke był przy tym zgodny z Jean-Claude Trichetem, szefem Europejskiego Banku Centralnego i Marvynem Kingiem, kierującym Bankiem Anglii, wskazując na powracające zagrożenia inflacyjne. Takie sygnały nie mogą być dobrze odbierane przez inwestorów, gdyż ograniczają możliwości działania banków centralnych w warunkach słabnącego rozwoju gospodarek.
Spadkowa reakcja giełdy za oceanem na słowa Bernanke była najlepszym potwierdzeniem panujących aktualnie nastrojów. Szef Fed powtórzył praktycznie tezy z komunikatu towarzyszącego ostatniej decyzji w sprawie stóp procentowych. To jednak wystarczyło, by inwestorzy zaczęli znów pozbywać się akcji.
Słabe zakończenie sesji w USA jest złym prognostykiem na ostatnie notowania w tym tygodniu na naszej giełdzie. W czwartek po pojawieniu się panicznych reakcji na początku sesji, co zaowocowało zniżką indeksów po ok. 3%, potem sytuacja trochę się poprawiła. Jednak nie na tyle, by pozostawić dobre wrażenie. mWIG40 i sWIG80 znalazły wsparcie w postaci sierpniowych dołków.
Obronić je było o tyle łatwo, że aktywność inwestorów była mniejsza niż dzień wcześniej. Dziś zapewne czeka nas kolejna walka o obronę tych wsparć. Równocześnie jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę, że siedem ostatnich sesji zakończyło się zniżką WIG to szanse na krótkoterminowe odbicie są dość duże. Nawet, jeśli do niego dojdzie nie zmieni ono generalnego słabego obrazu naszej giełdy.
Zakończenie sesji w USA, gdzie w końcówce pojawił się popyt i podciągnął kursy, pozwalając zamknąć dzień na zbliżonym poziomie do środowego przyniesie ulgę naszej giełdzie. To tym bardziej realne, że wyraźnie lepsze od spodziewanych wyniki w III kwartale osiągnął największy bank PKO BP.
Jednak na duży optymizm nie ma co chyba liczyć, bo sesje w Azji przebiegły znów dość słabo. W kontekście osłabiającego się dolara ważne mogą się okazać dzisiejsze dane o deficycie handlowym USA. Gdyby okazał się mniejszy od spodziewanych 58,5 mld USD prawdopodobna jest realizacja zysków ze zwyżki euro. To zapewne zbiłoby ceny ropy i chwilowo przyczyniło się do poprawy nastrojów na giełdach. Na dłuższą metę jednak inwestorzy nie mogą zapominać, że prawdziwe problemy są gdzie indziej.
Na bilans handlowy USA inwestorzy mogą spoglądać również przez pryzmat amerykańskiego importu, czyli popyt Amerykanów na towary z innych części świata. Nie zapominajmy, że słaby dolar budzi obawy przed osłabieniem tempa rozwoju gospodarek, dla których Stany Zjednoczone są ważnym rynkiem zbytu.