W Stanach gracze przestraszyli się wyjątkowo silnej deflacji w cenach producentów (PPI) , bo produkty potaniały w porównaniu do ubiegłego miesiąca o 0,9 proc., a w ciągu roku aż o 6,9 proc. To największa deflacja od 1948 roku, więc problem może martwić. Rynek rozczarował też raport z rynku nieruchomości. Po raz pierwszy od trzech miesięcy spadła ilość pozwoleń na budowę domów oraz ilość rozpoczętych budów domów. Plusem w tych informacjach był jedynie fakt, że spadek nie dotknął domów jednorodzinnych, których ilość wzrasta nieprzerwanie od października.
S&P500 spokojnie i bez gwałtownych ruchów podnosił się całą sesję, by ostatecznie zyskać niewiele ponad 1 proc. Tak słabe odbicie po poniedziałkowych spadkach stwarza wrażenie, że kupujących jest jak na lekarstwo i nikt nie chce ryzykować większych inwestycji tuż pod szczytem nawet przed historycznie najlepszym miesiącem dla giełd, czyli wrześniem.
Wtorek na warszawskim parkiecie także rozpoczął się dobrze. WIG20 zyskiwał ponad jeden procent i podobnie jak zachodnie rynki nie reagował na poniedziałkowe spadki w USA. Gracze najwidoczniej uznali, że skoro sesja pomimo spadków przebiegła tam nad wyraz spokojnie, to jest duża szansa na odbicie i pod taką wizję warto było kupować akcje. Jak się okazało - mieli rację. Chociaż na niemieckim rynku optymizm utrzymywał się nieprzerwanie, to u nas podaż stopniowo obniżała indeksy.
Z europejskich danych makro warto wspomnieć , że indeks ZEW opisujący kondycję niemieckiej gospodarki był znacznie wyższy od prognoz i wzrósł aż do 56 pkt., co jest poziomem nie notowanym od czasu rozpoczęcia bessy. Rynki potraktowały go jednak lekceważąco, podobnie jak dane z krajowego rynku pracy. Zgodnie z nimi roczna dynamika wynagrodzeń w Polsce była odrobinę lepsza od oczekiwań, bo pensje wzrosły aż o 3,9 proc., a zatrudnienie zmniejszyło się zaledwie o 2,2 proc.
Panujący na giełdach spokój zachwiały tylko amerykańskie dane makro, na które rynki zareagowały przeceną. WIG20 oddał cały jednoprocentowy wzrost i na chwilę zabarwił się na czerwono. Strach o dalsze losy sesji miał jednak jedynie wielkie oczy, bo już po godzinie indeksy w kraju jak i w Europie wróciły do stanu sprzed publikacji, a następnie w samej końcówce popyt podwoił skalę wzrostów i WIG20 może cieszyć się z odrobienia niemal polowy ostatniego spadku. Trudno jednak zaliczyć dzień na korzyść byków. Nie odważyły się one nawet na symboliczne wejście w rejon luki bessy (2050-2100 pkt.), co nadal w uprzywilejowanej pozycji stawia podaż. Dodatkowo nie ma szans by tak niemrawe odrabianie strat zakończyło się atakiem na szczyty. Raczej oznacza to szukanie nowych miesięcznych minimów. Dodatkowe sztuczne fiksingowe wyciąganie indeksu może tylko taki scenariusz przyspieszyć.