Liczba noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu spadła do 521 tys. (oczekiwano spadku do 540 tys.) - najmniej od 9 tygodni. Spadła też średnia czterotygodniowa i ogólna liczba pobieranych zasiłków (jest ich najmniej od marca). Ta ostatnia liczba wcale nie pokazuje, że jest dobrze, bo wielu Amerykanów po prostu utraciło prawo do zasiłku, ale gracze tak tego nie interpretują. Pokazał się też raport o sprzedaży w sklepach otwartych co najmniej rok. Wzrosła o 0,1 procent (po raz pierwszy od roku), co otrąbiono sukcesem, ale był to taki sobie sukces... Raporty te jednak bardzo poprawiały nastroje.
Na rynku akcji pomagała bykom stara gra Wall Street w prognozy (chciałoby się powiedzieć, że w numerki). W środę po sesji raport opublikowała Alcoa. Spółka miała zysk o 70 procent, a przychody o 33 procent niższe niż rok temu. Oczekiwania były jednak gorsze (spodziewano się straty). W czwartek przed sesją ukazał się raport kwartalny Pepsi - zysk był... oczywiście lepszy od prognoz. To jednak spółce nie pomogło, bo dopatrzono się niższych od oczekiwań przychodów, co obniżyło cenę akcji.
Indeksy giełdowe od początku sesji rosły i już w jej połowie S&P 500 zbliżył się na odległość 5 pkt. do potężnego oporu na wysokości 1.075 pkt. Od tego momentu rozpoczęła się powolna realizacja zysków. Zakończyła się klasycznie, czyli nieco przed 21.00. Bardzo często byki rozpoczynają atak na godzinę przed końcem sesji. Tym razem jednak, mimo wzrostu indeksów, ten atak kompletnie się nie powiódł i nawet trudno się dziwić - impulsy były tak wątłej natury, że pokonanie oporu wyglądałoby wręcz niepoważnie. Zakładam jednak, że ten opór będzie jeszcze atakowany, ale raczej w przyszłym tygodniu.
W Polsce w czwartek złoty rozpoczął dzień od umocnienia będącego reakcją na duży wzrost kursu EUR/USD. Widać jednak było, że nasza waluta umacnia się niechętnie. Z całą pewnością nie sprzyjały jej informacje o zaciąganiu przez ZUS wielomiliardowych kredytów w bankach komercyjnych. To taki chwyt stosowany przez ministerstwo finansów po to, żeby obniżyć deficyt budżetu centralnego (ale nie deficyt finansów publicznych). Nikt się na to nie nabierze. Widać też było osłabienie korony i forinta, co sygnalizuje, że jakiś kapitał wycofuje się z naszych rynków. Podobno powodem tego osłabienia jest sytuacja na Łotwie i generalnie w krajach nadbałtyckich. Rynek obawia się dewaluacji ich walut. To nie ma bezpośrednio wpływu na Polskę, ale liczą się nastroje. Nic dziwnego, że dzień zakończyliśmy niewielką
stratą w stosunku do euro i niewielkim umocnieniem w stosunku do dolara.
GPW nie miała w czwartek wyjścia. Musiała od rana pójść drogą wskazaną jej przez inne giełdy europejskie, więc indeksy rosły. Widać było jednak dużą wstrzemięźliwość. Każde drgnięcie w dół indeksów na innych giełdach odbijało się dużo większym osunięciem w Warszawie. Nawet wtedy, kiedy indeksy na europejskich giełdach rosły wyraźniej to u nas panował marazm połączony z osuwaniem się indeksów. Słabo zachowywał się kurs PKO BP (w pierwszej części sesji) - widać tam było arbitraż między ceną rynkową akcji a notowaniami praw poboru. Bardzo słaba była też TPSA.
Widoczna gołym okiem słabość rynku musiała sprowokować podaż do działania, a to bardzo szybko cofnęło WIG20 do poziomu ze środy. Wtedy już każdy inwestor widział słabość złotego i rynku akcji, co zwiększało ,,niedźwiedzie" nastroje. Cofnięcie indeksów na innych giełdach też szkodziło naszym akcjom. Udało się jednak wpierw ten poziom ocalić, potem ustabilizować indeks na nieco wyższej półce, a w końcu, przed pobudką w USA, poprowadzić go wyżej. Ruch ten spalił na panewce i dopiero dane z amerykańskiego rynku pracy znowu podniosły indeksy. Transakcje koszykowe błyskawicznie zaprowadziły WIG20 na poziom z początku sesji, ale koniec był słabszy. WIG20 wzrósł o 1 procent, co zdecydowanie nie zmienia układu technicznego. Rynek tkwi w
trendzie bocznym.