Tak płaskiego wykresu WIG20 inwestorzy nie obserwowali już dawno. W ciągu całego dnia indeks największych spółek łagodnie falował, zmieniając się w zakresie zaledwie kilkopunktowym - między 3025 a 3035 punktów.
Dwa razy tylko wybił się do 3040 pkt., ale zaraz wrócił na stary, wytyczony już rano szlak. Dobrze chociaż, że te przerażająco nudne drgawki działy się na stosunkowo wysokim poziomie. Patrząc na wartości z zamknięcia handlu indeks największych spółek zanotował wzrost o 1,15 proc., a indeks całego rynku WIG zyskał 0,75 procent.
Wgłębiając się nieco w sytuację na rynku można stracić nieco z dobrego nastroju, bo w statystykach bynajmniej nie widać tej przewagi popytu, którą sugerują wyniki indeksów. Liczba spółek rosnących była bardzo zbliżona do spadających, ba tych ostatnich było nawet o 8 więcej (159). A do tego mizerne obroty, które znów nie przekroczyły nawet miliarda złotych.
Inwestorzy, którzy mogli mieć nadzieję na to, że przełom jest tuż-tuż mają prawo być nieco zdezorientowani. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle. Ale nadziei na kontynuację wzrostów z pierwszej części ubiegłego tygodnia nie wolno tracić. Gracze czekają na impuls i mogą go dostarczyć spodziewane jeszcze w tym tygodniu dane makro z USA, dotyczące najpotężniejszej gospodarki świata, a także kwartalne wyniki spółek.
Poniedziałek zaczął się dobrze dla inwestorów za Oceanem, indeksy Dow Jones, S&P oraz Nasdaq poszły w górę od 1 do 1,8 proc., co daje pewne nadzieje na to, że i u nas we wtorek wzrosty cen będą kontynuowane.