Nowy tydzień zaczął się na warszawskiej giełdzie znacznie lepiej, niż mogliby przewidywać realistycznie oceniający nastroje inwestorzy.
Wzrost indeksu największych spółek WIG20 o 1,8 proc. i całego rynku, mierzonego indeksem WIG, o ponad 1,3 proc. to wyczyn zdecydowanie na wyrost. Zwłaszcza biorąc pod uwagę pogodę pod psem, która utrzymuje się na największych parkietach światowych. Indeks w Londynie spadł o 1,3 proc., główne indeksy w Niemczech i Francji o procent, a budapeszteński BUX osunął się o ponad 2,2 proc.
Czy warszawski parkiet z początkiem nowego tygodnia stał się oazą optymizmu? A może pierwszy prawdziwie wiosenny weekend w Warszawie sprawił, że inwestorzy pobiegli na parkiet nucąc ,,zielono nam"? Raczej nic z tych rzeczy. Najpewniej główną przyczyną niespodziewanie dobrych zmian cen na naszym parkiecie była po prostu niska aktywność inwestorów. Przy obrotach rzędu 1,3 mld zł nawet niewielka zmiana popytu lub podaży może chwiać rynkiem. O ile w poprzednich dniach w przewadze byli pesymiści, co wywoływało solidne spadki cen, o tyle w poniedziałek - być może to czysty przypadek - nieco więcej zleceń złożyli optymiści. A jak już rynek zaczął dzień dobrze, to podtrzymanie nastrojów był stosunkowo łatwe.
Czy należy z tego faktu wyciągać daleko idące wnioski? Raczej nie. Po pierwsze skala optymizmu jest mimo wszystko niewielka - mimo wyciągania indeksów w górę aż 130 spółek straciło na wartości, a kolejnych 56 nie zmieniło ceny (to w sumie połowa wszystkich notowanych). Po drugie zaś WIG i WIG20 wciąż są w sąsiedztwie styczniowych minimów. WIG20 zdołał oddalić się od swojego dna bessy o 2,5 proc., zaś WIG - o 4 proc.
Otoczenie zaś nadal jest niekorzystne. W piątek nadszedł bardzo zły raport z rynku pracy za Oceanem, a w poniedziałek wiadomości o dochodzeniu FBI w sprawie działalności firmy pożyczkowej Countrywide Financial, co przypomina, iż kryzys na rynku nieruchomości w Ameryce będzie się przedłużał, promieniując na inne gospodarki świata.