href="http://direct.money.pl/idm/"> *Wczorajsza sesja skończyła się umiarkowanymi spadkami. Niestety, nie bardzo widać na horyzoncie siłę, która mogłaby zatrzymać powolne osuwanie się giełd w stronę styczniowych dołków. *
Początek tygodnia nie był tak zły, jak można było się spodziewać obserwując wyniki piątkowej sesji za Oceanem oraz to, co działo się w Azji wczesnym rankiem w poniedziałek (indeks Nikkei spadł o ponad 3 proc.).
Ale też trudno mówić o zatrzymaniu niekorzystnego trendu. Na pierwszej w nowym tygodniu sesji w Warszawie główne indeksy WIG i WIG20 straciły na wartości ok. 0,7 proc.
Przecena po raz kolejny dotknęła dwie trzecie wszystkich notowanych na parkiecie firm, zaś giełda coraz bardziej oddala się od swoich lutowych szczytów, których nie udało się przełamać.
Przebieg sesji był dość emocjonujący. Najpierw indeksy próbowały bez większych sukcesów odrabiać straty z piątku, potem przez kilka godzin wiało bessą, a indeksy spadły od przedpołudniowych szczytów o 1,5 proc. Potem znów nastąpił etap odrabiania strat, ale ostatnie słowo znów należało do pesymistów.
W tej gonitwie, która przypominała jako żywo wyścigi kotka i myszki, brało udział mało inwestorów. Na koniec dnia obroty podsumowano zaledwie na niecałe 900 mln zł.
Skala spadków cen akcji w Warszawie, jakie zanotowano na koniec dnia, odpowiadała z grubsza temu, co działo się na parkietach w Europie Zachodniej.
Najważniejsze giełdy straciły też ok. 0,7 proc. Inwestorów martwił gorszy, niż oczekiwano raport o stanie finansów ogłoszony przez jeden z największych amerykańskich banków Wachovia. Gdyby z odsieczą nie przyszły lepsze od oczekiwań dane na temat sprzedaży detalicznej pewnie na parkietach całego świata jeszcze bardziej przeważałby kolor czerwony.