WIG potrzebuje zakończyć dzień powyżej 22,8 tys. pkt, by tak się stało. Wczoraj dotarł do tej granicy, dziś się od niej odbija. Zatem z wyciąganiem wniosków o nadejściu lepszych czasów warto jeszcze poczekać. Tym bardziej, że zwyżka miała wczoraj bardzo wąski charakter.
Nawet nie wzięły w niej udziału wszystkie największe spółki, bo walory TP nie cieszyły się wzięciem, a PKN zyskał umiarkowanie. Popyt zaatakował głównie KGHM, Pekao i PKO BP. Na dodatek w przypadku tego drugiego mieliśmy skromne obroty w czasie silnego wzrostu, które zmniejszają jego znaczenie. Te trzy spółki wygenerowały prawie 1,7 pkt proc. wzrostu z 3,3-proc. zwyżki WIG.
Trudno też bez komentarza przejść obok przyczyn, z którymi wiązano wczorajszą poprawę nastrojów. Wskazywano na dodatkowe środki, jakie mogą zostać przeznaczone na wsparcie chińskiej gospodarki. Skoro jednak - jak twierdzi część specjalistów - wychodzi ona z kłopotów, to po co kolejne środki pomocowe?
Do tego musimy wziąć pod uwagę, że kryzys nie wywołało chińskie spowolnienie, a było ono pochodną globalnych trudności (wczoraj dowiedzieliśmy się, że recesja dotarła do Australii, gdzie PKB w IV kwartale 2008 r. spadł o 0,5% w porównaniu z poprzednim kwartałem). Zatem naiwne jest twierdzenie, że teraz poprawa koniunktury gospodarczej w Państwie Środka pomoże światu wyjść z recesji. Już raz to przerabialiśmy, gdy powstała teoria decouplingu, czyli odizolowania wydarzeń w Ameryce od sytuacji w innych regionach świata. Twierdzenie okazało się wyjątkowo nietrafne.
Nie ma powodów, by zmieniać opinię o amerykańskim rynku, z którego mogą wciąż napływać złe wiadomości. Wczorajsze odbicie nic nie zmieniło w jego obrazie. S&P 500 nie zdołał przekroczyć najbliższego oporu, jakim jest połowa czarnej świecy z poniedziałku. Tym samym oczekiwania na dalszy ruch w dół są jak najbardziej uzasadnione. W takiej sytuacji można oczekiwać większej presji ze strony podażowej na europejskich parkietach w kolejnych dniach.
Trudno oczekiwać jednocześnie od amerykańskiej giełdy dobrego zachowania, gdy żaden z problemów, które przyczyniły się do recesji nie maleje. O sytuacji w branży finansowej wiemy najwięcej. Wyrazem braku wiary w jej poprawę było to, że spółki z tej branży wczoraj jako jedynie nie zyskały na wartości. W kontekście rynku nieruchomości warto przywołać dane mówiące o ponad 8,3 mln Amerykanów, którzy winni są z tytułu kredytów hipotecznych więcej niż warte są ich domy.
Szacuje się, że po spadku cen domów o dalsze 5% ta liczba zwiększy się o kolejne 2,2 mln osób. To grupa najbardziej zagrożona utratą domów, a jednocześnie dodatkowe wyzwanie dla banków. Do tego dochodzą wciąż słabe dane gospodarcze z innych sfer, jak ankieta ADP o spadku liczby miejsc pracy w sektorze prywatnym w USA, który w lutym był większy od oczekiwań, dalszym szybkim wzroście planowanych zwolnień w amerykańskich przedsiębiorstwach, czy też wciąż słabych perspektywach sektora usług w Ameryce i Europie, po tym jak wskaźniki PMI i ISM nie przyniosły wyraźnej poprawy w lutym (na Starym Kontynencie poszły w dół bardzo mocno).
W tej sytuacji wciąż pod uwagę trzeba brać scenariusz zakładający jeszcze jedną falę osłabienia na naszej giełdzie. Jednocześnie przełamanie bariery 22,8 tys. pkt przez WIG będzie zapowiedzią nadejścia lepszych czasów na dłużej. Przeciwko takiemu wariantowi przemawiają jednak psychologiczne przesłanki stanowiące o sile naszego rynku w ostatnich dniach (zamykanie krótkich pozycji na rynku terminowym, zakończenie bardzo słabego sezonu publikacji wyników za IV kwartał, zatrzymanie wyprzedaży złotego, wcześniejsza wyjątkowa słabość naszej giełdy).