Biorąc pod uwagę fakt, że w poniedziałek spadki o podobnej jak w Warszawie skali, miały miejsce w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii i Turcji, przypisywanie przeceny na naszym parkiecie wyłącznie wynikom wyborów prezydenckich, byłoby chyba nadmiernym uproszczeniem. Jednocześnie po wyborach w Polsce, Hiszpanii, a w wcześniej w Wielkiej Brytanii, trudno ograniczyć się do stwierdzenia, że Unia Europejska ma problem jedynie z Grecją
Ostatnie dni szczególnie dobitnie pokazują, że polityka, nie tylko pieniężna, lecz także i ta „zwykła”, ma dla rynków finansowych spore znaczenie, a głębsze przemyślenia przydadzą się nie tylko politykom w poszczególnych krajach, ale także tym działającym na szczeblu unijnym. Widać też, że polityka miesza się coraz bardziej z finansami. Mieszanka ta na razie najbardziej gorąca jest w przypadku Grecji.
Najbliższe dni mogą być zatem szczególnie nerwowe, nie tylko na naszym parkiecie. A w kolejce czekają problemy bardziej złożone, jak można sądzić z wypowiedzi szefowej unijnej dyplomacji, wskazującej na potrzebę odnowy tożsamości europejskiej wspólnoty, w kontekście wyników wyborów właśnie. Do ich rozwiązania skupowanie obligacji, głównie niemieckich i francuskich, raczej nie wystarczy.
Wracając do giełd, warto zwrócić uwagę, że w poniedziałek w przecenie przodowały nie tylko walory naszych banków, ale także i tych notowanych na parkietach włoskim, hiszpańskim i portugalskim, które nie mają problemów z frankiem i perspektywy obciążenia ekstra podatkiem. Tym większy jest niepokój przed dzisiejszą sesją w Warszawie, na której swoją aktywność będą mieli okazję ujawnić inwestorzy zagraniczni. Połączenie ogólnej niechęci do sektora finansowego z naszymi lokalnymi strachami, może skutkować jeszcze mocniejszą niż wczoraj przeceną, a co za tym idzie także spadkami indeksów.
Trudno rzecz jasna szacować ich skalę, podobnie jak niełatwo prognozować zasięg całej spadkowej fali, jaka prawdopodobnie właśnie się na naszym rynku zaczęła. W przypadku WIG20 realnym celem niedźwiedzi na dziś może być 2450 punktów, a na zaś 2400 punktów. Zejście poniżej dołka z końca marca, czyli 2370 punktów, byłoby już poważnym sygnałem ostrzegawczym, choć 100 punktów straty to jeszcze nie dramat. Zresztą, z rysowaniem czarnych scenariuszy trzeba poczekać na rozwój sytuacji i zachowanie inwestorów zagranicznych. Nie można wykluczyć kolejnego odroczenia rozstrzygnięć w sprawie Grecji, a ujawnione wczoraj pozytywne oceny, formułowane pod adresem europejskich banków przez analityków Citigroup, mogą poprawić sentyment do nich, a tym samym przynajmniej zmniejszyć presję na nasze instytucje.
Nie można też zapomnieć, że wiele zależeć może dziś także od zachowania się Wall Street po serii ważnych informacji dotyczących amerykańskiej gospodarki. Opublikowane zostaną między innymi indeksy PMI dla usług, zaufania konsumentów oraz Fed z Richmond, a także dane o zamówieniach na dobra trwałego użytki i indeksy cen domów. Zaplanowane jest również wystąpienie wiceszefa rezerwy federalnej Stanleya Fishera, który być może złagodzi niedawne jastrzębie opinie Janet Yellen, deklarującej gotowość do podwyżki stóp jeszcze w tym roku. Złagodzenia tonu można spodziewać tym bardziej, że Fisher już wcześniej oświadczył, że Fed będzie brał pod uwagę raczej nie daty, lecz dane, a nawet gdy do pierwszej podwyżki już dojdzie, polityka pieniężna nadal będzie prowadzona w sposób bardzo ostrożny.
Choć więc początek wtorkowego handlu może być dość nerwowy, na co wskazują zniżkujące po ponad 0,1 proc. kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy, finał nie musi być dramatyczny.