Nie ukrywam, że podchodziłem do scenariusza wzrostowego sceptycznie, szczególnie przy wyraźnie słabej sytuacji technicznej tuż przed wystrzałem światowych indeksów sprzed dziesięciu sesji. Podstawowym warunkiem do zmiany nastawienia do rynku było pokonanie przez indeksy S&P500 oraz WIG-Banki swoich poprzednich wierzchołków, co w przypadku pierwszego z nich dawałoby zielone światło do wzrostów na wszystkich giełdach, a nowy szczyt polskiego subindeksu sektorowego wskazałoby potencjalnego lidera nowej fali wzrostowej na GPW.
Jak wiemy, oba wspomniane warunki w ostatnich dniach zostały spełnione i widzieliśmy wzrosty na światowych rynkach akcji, którym w Warszawie przewodziły właśnie spółki z branży bankowej. Oczywiście można mieć zastrzeżenia co do stylu zwyżki z ostatnich dwóch tygodni. Widoczna momentami prawdziwa euforia zakupów dużych spółek przypomina późną fazę hossy, a nie jej pierwsze etapy. Wiele wskazuje na to, że wzrost zawdzięczamy spekulacyjnemu kapitałowi zagranicznemu, który może równie szybko zacząć wycofywać się z naszego rynku i agresywnie zagrać na spadek. Od minimum z lutego indeks zyskał już prawie 70% i choć krótkoterminowo widać pole do kontynuacji zwyżki, w średnim horyzoncie czasowym to tempo zdaje się być niemożliwe do utrzymania i moim zdaniem w kolejnych miesiącach zobaczymy większe spadki lub przynajmniej dłuższą stabilizację na GPW.
Niezależnie od tego, czy się wierzy w dalsze wzrosty czy też nie, warto szukać okazji do otwierania pozycji, gdyż ogólny trend sprzyja podejmowaniu ryzyka. Osobiście jednak kładłbym raczej nacisk na grę na szybkie ruchy w horyzoncie od jednej do kilku sesji. Znalezienie większej fali wzrostowej będzie dużo trudniejsze.