Siłę rynku poznaje się po korektach. Jeżeli dynamiczne wzrosty z ostatnich dwóch tygodni będą podlegały korektom takim jak w piątek czy w dniu wczorajszym to można wysunąć wniosek, że kupujący są niezmiernie silni i niedźwiedziom pozwalają jedynie na nieznaczne obsunięcia indeksów.
Poniedziałek rozpoczął się wręcz w szampańskich nastrojach. Po niezwykle silnym zachowaniu indeksów za oceanem w piątek nasza giełda otworzyła się z istnym hukiem, gdyż zwyżką o prawie 2 proc. Wysokie otwarcie z reguły bardzo ciężko jest utrzymać, a gdy towarzyszą nam jeszcze powszechne nastroje korekcyjne sztuka wzrostów z wysokiej półki jest podwójnie trudna. Indeks więc po ustanowieniu nowego maksimum tegorocznej zwyżki zaczął się obsuwać.
Byki próbowały bronić rynku, ale po nienajlepszych raportach amerykańskich spółek sytuacja była niezwykle utrudniona. Co prawda Honeywell czy Aetna do głównych spółek się nie zaliczają, ale inwestorzy rozpieszczeni wynikami lepszymi od prognoz nie mogą kontynuować zakupów, gdy słyszą o obniżaniu całorocznych prognoz zysków. Działo się to zresztą w dość nowej atmosferze. Bloomberg bowiem aż huczał od informacji, że po raz pierwszy od kwietnia 2007 roku więcej analityków podnosi swoje prognozy zysków spółek wchodzących w skład indeksu S&P500 niż je obniża.
Pod koniec sesji wydawało się, że z pomocą przyjdą dane makro. Rzeczywiście sprzedaż nowych domów zaskoczyła bardzo pozytywnie. Wzrost o 11 proc. to najlepsza dynamika od ośmiu lat. Dane były tak dobre, że ilość niesprzedanych domów spadła w rekordowym rocznym tempie 36 proc.
Smak jednak psuła mediana cenowa, która wciąż spada. Nie ma więc róży bez kolców. Inwestorzy zwrócili na owe kolce uwagę i po wstępnej euforii zaczęła się wyprzedaż. Na zamknięciu nie zobaczyliśmy więc koloru zielonego, tylko niewielkie spadki. Wciąż utrzymujemy się jednak powyżej czerwcowego szczytu, czyli techniczny obraz rynku jest bardzo dobry.
Za oceanem po dość znacznym spadku po publikacji danych rozpoczęła się mozolna próba odrabiania strat. Twierdzono, że akcje nadal są tanie i należy je kupować. Padł nawet zasięg hipotetycznych wzrostów (26 proc.), który doprowadziłby ceny walorów do długoterminowej średniej mierzonej wskaźnikiem cena do zysku. Może to i prawda, ale jakoś nikt nie zwraca uwagę na przychody spółek. Te bowiem są wciąż tragiczne i jeżeli się szybko nie podniosą to kolejne kwartały będą na froncie raportów bardzo słabe. Nie można przecież ciąć kosztów do zera. W takiej sytuacji akcje już nie będą takie tanie jak wydaje się to obecnie.
Inwestorzy jednak analizują obecną sytuację inaczej. Liczy się utrzymanie zdobytych poziomów, by nie psuć technicznego obrazu rynku. Byki ze swojego zadania się wywiązały i na zamknięciu wyciągnęły indeks na nowe tegoroczne maksima. Co prawda wzrost w stosunku do piątkowego zamknięcia jest symboliczny, ale wypracowanie zielonego koloru w atmosferze kiedy każdy obawia się korekty można bykom przypisać na ogromy plus.