Po ubiegłym tygodniu, podczas którego najważniejsze indeksy WGPW spadły ponad 6 proc., inwestorzy mieli nadzieję na korektę spadków. Pomagała w tym wzrostowa piątkowa sesja, która zakończyła się na zielono. Nie udało się jednak zamknąć luki bessy - WIG20 zakończył tydzień na poziomie 3000,56 i brakło mu 45 pkt do zamknięcia tej luki.
Dziś nie ma co liczyć na utworzenie formacji wyspy odwrotu, na która wielu liczyło. W piątek wieczorem prezydent USA przedstawił plan ratowania gospodarki, który więcej ma wspólnego z wyrzucaniem pieniędzy z samolotu i nie pomoże w rozwiązaniu problemów makroekonomicznych kraju. Mimo dobrych wyników przedstawionych przez General Electric, sesja zakończyła się spadkami, o których przesądziło to co zwykle ostatnio - obawy o recesję. Spadki za oceanem nie były aż tak duże, ale to wystarczyło aby indeks S&P500 zanotował największą tygodniową stratę w ciągu pięciu lat. To co w nocy stało się w Azji może i pewnie będzie wyznacznikiem przebiegu sesji na warszawskim parkiecie. Indeks Nikkei, podobnie jak Hang Seng, spadł prawie o 4 proc. Recesja w gospodarce amerykańskiej przyniesie spowolnienie wzrostu w krajach azjatyckich i te obawy bardzo dobrze widać w notowaniach spółek, dla których Stany Zjednoczone są największym importerem - Toyota osiągnęła swoje ponad dwuletnie minimum.
To, że rozpoczniemy sesję od spadków, jest pewne. Pytaniem pozostaje jak nisko dziś spadniemy i czy uda się obronić minima z zeszłego tygodnia, do których mamy ponad 130 pkt. W przypadku zwiększającej się podaży z funduszy inwestycyjnych może dojść do naprawdę dużej przeceny, wszystko zależy od ogromnej ilości małych inwestorów, którzy mogą umarzać jednostki w obawie przed powiększaniem się ich strat. Amerykanie dziś świętują i tamtejsze giełdy również nam nie pomogą - byki zostają same w walce, która z góry wydaję się przesądzona.