Dziś słowo ,,krach", będzie odmieniane przez wszystkie przypadki. To co od dwóch dni obserwujemy na światowych rynkach akcji, jest bowiem krachem.
Spadki rzędu 5-7 proc. na dużych, ustabilizowanych giełdach, zwłaszcza jeżeli mają miejsce dzień po dniu, trudno określić inaczej. Odpowiadają one dokładnie definicji tego zjawiska, która mówi o nagłych i gwałtownych spadkach większości spółek notowanych na giełdzie. Odpowiadają też mniej formalnej definicji, mówiącej o tym, że krach giełdowy to jest zjawisko, kiedy inwestorzy nie mają wątpliwości, że właśnie wystąpiło.
Poniedziałkowa paniczna wyprzedaż akcji na głównych europejskich parkietach, która m.in. sprowadziła indeks DAX aż o 7,2 proc. w dół (najmocniej od zamachów na WTC w 2001 roku), ,,przycisnęła" warszawską giełdę, prowokując wczoraj spadek indeksu WIG o 5,56 proc. do 44509,36 pkt. (najniższy poziom od października 2006), WIG20 o 6,73 proc., mWIG40 o 3,99 proc., a sWIG80 o 4,06 proc. Należy jednak zauważyć, że GPW nie epatowała szczególną słabością. Jeszcze przed tygodniem, w podobnej sytuacji, spadki indeksów prawdopodobnie sięgnęłyby 10 proc.
Wczorajsza przecena w Warszawie weryfikuje, zbudowaną na kończącej spadki panice, tezę mówiącą o osiągnięciu przez indeksy średnioterminowego dołka w ostatnią środę. Okazało się, że to nie była TA panika.
Sama teza wciąż jednak jest aktualna. Tyle tylko, że obecnie znacznie łatwiej umiejscowić dołek w czasie (prawdopodobnie jest blisko), niż w przestrzeniu punktowej dla głównych indeksów. Żadne to jednak pocieszenie dla inwestorów. Tak samo jak to, że mogą oni być świadkami niezwykle rzadkiego w historii zjawiska giełdowego krachu.
Wtorkowa sesja na warszawskiej giełdzie rozpocznie się od dużej przeceny. Spadki głównych indeksów po 4-5 proc. na otwarciu notowań, jak to miało miejsce w ostatnią środę, nie będą szczególnym zaskoczeniem. Fatalne nastroje wśród inwestorów po poniedziałkowej wyprzedaży, dzisiejsza panika na giełdach azjatyckich oraz strach przed załamaniem giełd w USA, które z uwagi na wczorajsze święto nie zdołały jeszcze zareagować na wydarzenia na świecie, to wszystko czynniki zdecydowanie odstraszające od kupna akcji.
Pierwszy popyt mógłby pojawić się na GPW dopiero w środę, gdy panika na Wall Street stanie się faktem, a globalni gracze zaczną liczyć na pomoc banków centralnych. To mogłoby zapewnić stabilizację notowań lub przynajmniej ograniczyć skalę spadków.
W perspektywie najbliższych tygodni, wciąż aktualny pozostaje scenariusz zakładający zdecydowane odbicie rynków akcji. Znane powiedzenie mówi: kupuj kiedy leje się krew. A obecnie krew giełdowych byków leje się po rynku hektolitrami. Paradoksalnie bowiem, im większa panika, tym większe szanse na korektę. Odbicie może potrwać nawet 2 miesiące. Później należy oczekiwać powrotu w okolice prawdopodobnych styczniowych minimów.
To, czy zostaną one przełamane, czy też będą stanowić punkt zwrotny, przed trwalszą poprawą koniunktury, będzie uzależnione przede wszystkim od tego, jak mocno problemy amerykańskiej gospodarki odbiją się na światowym wzroście gospodarczym. Po obecnej fali spadków, scenariusz zakładający recesję w USA oraz spowolnienie światowej gospodarki będzie już w cenach. Jednak każdy gorszy scenariusz jeszcze nie.