Wczoraj, gdy GPW była pozbawiona impulsu z USA obserwowaliśmy neutralne otwarcie i majestatyczne osuwanie się rynku. Dziś inwestorzy ów impuls wreszcie dostali, więc przynajmniej początek notowań jest przesądzony.
Przed taką sesją jak dzisiejsza, zaprawieni w bojach gracze giełdowi zwykli mawiać, lub pisać na forach - „Uwielbiam zapach napalmu o poranku". Tak na marginesie wypowiedź z filmu „Czas Apokalipsy" uznana została przez brytyjskich kinomanów za najlepszą kwestię w historii. Na pierwszy rzut oka bowiem widać, że dzisiejsza sesja powinna przynieść sporą przecenę na rynku akcji. Podkreślę - na pierwszy rzut oka.
Przecena na giełdzie w USA, gdzie indeksy straciły ponad 1 proc. to po części reakcja na publikację inflacji w Chinach i wzrost rentowności obligacji, o czymszczegółowo raportował Paweł Satalecki. Taki przebieg notowań za oceanem powinien przesądzić o negatywnym otwarciu notowań w Warszawie.
Nie przesądza on jednak moim zdaniem, o tym, że właśnie rodzi się na porządna korekta spadkowa. Zawsze przy takich okazjach trzeba bowiem odcedzić informacje fundamentalne, od psychologicznych plew, które przesłaniają często obraz rynku. Inflacja w Chinach, a nawet możliwość podwyższenia tam stóp procentowych to właśnie takie psychologiczne plewy. Podobnie rzecz ma się z wystąpieniami Alana Greenspana, który ostatnio lubi postraszyć, jakby był jego portfel był wypchany po brzegi „shortami".
To co naprawdę istotne dopiero przed nami, czyli czwartkowo-piątkowe dane dotyczące inflacji w USA, oraz w mniejszym stopniu dzisiejsze inflacyjne dane, które poda GUS. Nie zdziwię się więc zbytnio, gdy dzisiejsza sesja okaże się lustrzanym odbiciem wczorajszej, czyli po ostrej przecenie na otwarciu, będziemy świadkami mozolnego odrabiania strat. Tak na dobrą sprawę jednak, na trzy sesje, przed wygaśnięciem kontraktów na WIG20, każdy scenariusz jest możliwy.