Tak, jak przypuszczaliśmy, uratowanie AIG przez Rezerwę Federalną przed bankructwem, nie rozwiązało problemów.
Wczoraj wróciły z nową siłą, co nie pozwoliło naszej giełdzie na odbicie. Od początku dnia widać było jej dużą słabość. Ostatecznie po słabych danych o liczbie rozpoczętych budów w USA i udzielonych pozwoleniach na budowę, podaż przybrała na sile i zepchnęła indeksy pod kreskę. Potwierdziło się tym samym znaczenie sygnału sprzedaży, jakim był spadek WIG poniżej lipcowego minimum. Droga do udanego ataku na długoterminową barierę, jaką jest 36 tys. pkt dla WIG stoi otworem.
Spadek do tego poziomu zapowiadaliśmy od wielu miesięcy. Wielokrotnie byliśmy postrzegani jako niepoprawni pesymiści. Dziś, kiedy ten czarny, jeszcze nawet kilka tygodni temu, nie mówiąc o miesiącach, praktycznie się zrealizował, nie mamy pewności, czy będzie to wszystko na co stać sprzedających. Rynki akcji, jak zresztą wiele innych, jest ogarniętych emocjami. To utrudnia racjonalną ocenę sytuacji.
Jak wielkie są to emocje widać choćby po tym, co dzieje się w Rosji, gdzie konieczne stało się zawieszenie notowań do odwołania po tym, jak w tym tygodniu notowania poszły w dół o ponad jedną piątą. Widać to po zachowaniu rynku pieniężnego, gdzie skokowo wzrosły stawki oprocentowania krótkoterminowych depozytów. Widać po rynku złota, gdzie wczoraj zwyżki sięgały 8%. Widać po drastycznym podniesieniu się premii za ryzyko inwestycji na rynkach wschodzących (indeks EMBI). Wszystko pokazuje, jak bardzo rośnie niechęć do ryzyka. W takich warunkach aktywa z emerging markets są szczególnie narażone na wyprzedaż.
Nie ma wątpliwości, że inwestorzy znaleźli się obecnie w niezwykle trudnej sytuacji, sytuacji, jakiej nie było zapewne od 10 lat. Logika pokazuje, że po tym, jak nasza giełda od rekordowego poziomu straciła już blisko połowę, to bez wątpienia większość bessy jest już za nami. O drugie tyle rynek już nie spadnie. Cała trudność polega jednak na tym, że o ile podczas całego tego spadku towarzyszyły inwestorom nadzieje na poprawę, a przyszłość dawała się lepiej lub gorzej skwantyfikować, to obecnie tej nadziei na nie ma, a skrajna niepewność co do rozwoju wypadków jest bardzo trudna do zdyskontowania w cenach akcji.
Inwestorzy na pewno muszą wziąć poprawkę na to, czyli żądać wyższej premii za podejmowane ryzyko. Zatem z perspektywy kogoś, kto angażował się w akcje w szczycie koniunktury i trzymał je do dziś (a takich było mnóstwo) z jednej strony mamy świadomość, że większych strat niż dotąd już nie poniesie, a z drugiej musi sobie dać radę z emocjami, które podpowiadają, że giełda już nie będzie rosnąć. To paradoks, ale dziś choć perspektywa zniżek jest mniejsza niż rok temu, to w odczuciu ogółu ryzyko inwestycji jest większe.
Coraz więcej wskazuje, że obecna bessa przybierze tak duże rozmiary i będzie miała tak pokaźną siłę, jak poprzedzająca ją hossa. Dlatego mamy obawy, czy po spadku o połowę od rekordu WIG zdoła wyhamować trend malejący. Staramy się nie popadać w skrajny pesymizm, ale jednocześnie pamiętamy starą giełdową zasadę, że nigdy nie jest tak tanio, żeby nie mogło być taniej.
W przedpołudniowej fazie sesji WIG spadł mocno poniżej 36 tys. pkt, ale szybko odrobił straty. Widać, że test tego ważnego wsparcia mocno uaktywnił inwestorów. Jego losy będą się zapewne decydować do samego końca notowań. Optymizmem powiało po tym, jak banki centralne podjęły zorganizowaną akcję pomocy rynkom finansowym pompując ogromne środki w nie, a także na wieść o informacjach o przejęciach realizowanych (Lloyds chce HBOS) i planowanych (oferta dla Washington Mutual). Nie wydaje się jednak, by były to działania mogące od razu uspokoić rynki.