Trochę nieoczekiwanie nasi inwestorzy w trakcie długiego weekendu stanęli przed poważnym dylematem, jak zareagować na wyraźne pogorszenie nastrojów na światowych parkietach.
Co prawda, przesilenie sygnalizowały pierwsze sesje tego tygodnia, jednak trudno było przekonywać, że solidny spadek jest przesądzony. Przesłanki do wyprzedaży były dość klarowne. Chodzi o wysokie ceny ropy naftowej. Inwestorzy przypomnieli sobie, że stanowią wyzwanie nie tylko z punktu widzenia wydatków konsumentów, o których ograniczenie tak bardzo obawiają się od początku tego roku, ale również z uwagi na przyszłą politykę pieniężną w największych gospodarkach.
W podstawowym scenariuszu inwestorzy zakładają, że dotychczasowe cięcia stóp procentowych, głównie w USA, doprowadzą do stopniowej odbudowy gospodarki w drugiej połowie tego roku. Wysokie ceny paliw nie tylko wykluczają dalsze obniżki kosztu pieniądza, ale wręcz stanowią argument za ich podwyższeniem. Dla giełd nie byłaby to dobra wiadomość.
Pojawia się pytanie, jakie szkody ostatnie zniżki, szczególnie środowa, wyrządziły w obrazie S&P 500 i tym samym, co zapowiadają - korektę trwającej od połowy marca zwyżki, czy jej ostateczne zakończenie i w dalszej perspektywie powrót do spadkowej tendencji obserwowanej od jesieni 2007 r. Na razie skala zniżki nie jest na tyle duża, by kreślić jednoznacznie czarne wizje. Wydarzenia musimy jednak rozpatrywać w szerszym kontekście.
Pamiętajmy, że S&P 500 nieudanie zaatakował silną barierę w okolicy 1400 pkt. Symbolicznie wyznacza ona poziom, którego przekroczenie przekonywało o zakończeniu hossy trwającej od wiosny 2003 r. do jesieni 2007 r. i rozpoczęcie jej korekty. Na tej wysokości wypadają dołki z sierpnia i listopada minionego roku. Skoro tak przyjmujemy to konsekwentnie powrót indeksu ponad te poziomy anulowałby pesymistyczne sygnały i pozwalał spodziewać się dalszej poprawy koniunktury. Opór jednak obronił się, co podtrzymuje diagnozę o obecności tendencji malejącej na amerykańskiej giełdzie. To zaś każe liczyć się z jej kontynuacją, a dwumiesięczny wzrost traktować jako odbicie po wcześniejszej wyprzedaży. Nie mamy jednak jeszcze krótkoterminowego rozstrzygnięcia, za jakie można będzie uznać spadek S&P 500 poniżej 1388 pkt, czyli dołka z 9 maja.
Nasza giełda w tym tygodniu wykazuje dużą słabość. Żadna sesja nie zakończyła się pozytywnie dla posiadaczy akcji. W środę rzutem na taśmę udało się odrobić straty, ale sama sesja wyglądała źle - zupełnie brakowało popytu, więc rynek osuwał się w dół pod własnym ciężarem. Obroty były jednak minimalne, co pozwoliło odrobić straty na sam koniec dnia. Nie zmieniło to jednak opinii, że najbardziej prawdopodobnym wariantem na najbliższy czas jest test dolnej granicy tworzonego od czterech miesięcy trójkąta, po tym, jak w pierwszej połowie maja nie udało się pokonać górnego ramienia formacji.
Znacząco na inwestorów nie były w stanie podziałać dane o kwietniowej produkcji przemysłowej. Trochę uspokoiły, bo w przeciwieństwie do poprzedniego bardzo słabego miesiąca, nastąpiło przyspieszenie wzrostu produkcji. Jednak te dane na pewno nie uspokoiły w całości, bo jednak patrząc na 12-miesięczną średnia, mamy do czynienia z wyraźnym osłabieniem w porównaniu z sytuacją sprzed kilku miesięcy.
W Ameryce wydarzenia wpisują się w scenariusz oczekiwań na poprawę koniunktury gospodarczej w drugiej połowie tego roku. Droga ropa ogranicza jego prawdopodobieństwo i dlatego inwestorzy tak reagują. Dzisiejsze dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym w USA będą kolejnym elementem pozwalającym ocenić perspektywę koniunktury w drugim półroczu. Wydaje się jednak nam, że to dopiero dane za maj będą pod tym kątem obserwowane ze szczególną uwagą.