*Rzadko się zdarza, by przy tak niewielkiej liczbie danych makroekonomicznych, jakie zostały opublikowane w pierwszych dwóch dniach tego tygodnia i do tego przy święcie w Ameryce, dochodziło do tak gwałtownych ruchów na giełdach, jakich byliśmy świadkami w poniedziałek i wtorek. *
To obrazuje skalę emocji towarzyszących inwestorom. Wczoraj były wyjątkowo odczuwalne. Znalazło to w Azji w niespotykanych w ostatnich latach spadkach, w Europie wyjątkowo silnych wahaniach kursów, a w Ameryce w ogromnej niepewności. Motywem przewodnim wtorkowych sesji była polityka pieniężna. Po fatalnym otwarciu rynków w Europie zaczęła po nich krążyć plotka o możliwym podjęciu przez największe banki centralne świata skoordynowanej akcji obniżania stóp procentowych.
Nie było to nic nadzwyczajnego, bo takie domysły zazwyczaj towarzyszą inwestorom w wyjątkowo złych chwilach na rynkach finansowych. Trudno też było oceniać czy odrabianie strat, jakie zaczęło się niedługo po otwarciu giełd europejskich, wynikało z nadziei na korzyści z ewentualnych cięć stóp, czy było naturalną reakcją na gwałtowny spadek w tym tygodniu. Widać też było, że istnieje zagrożenie osłabieniem notowań pod koniec dnia, bo po brakowało sił do kontynuacji ruchu w górę sprzed południa.
Czy rzeczywiście było to realne zagrożenie nie dowiedzieliśmy się, gdyż po 14.00 napłynęła wiadomość o nieplanowym cięciu stóp procentowych w Ameryce i to aż o 0,75 pkt proc. W pierwszym odruchu inwestorzy podbili notowania, ale potem, gdy okazało się, że kontrakty na amerykańskie indeksy nie reagują zbyt mocno, znów pojawiła się niepewność. Trwała dotąd aż otworzyły się rynki w USA. Okazało się, że również one słabo zaczęły, ale niedługo po rozpoczęciu sesji sytuacja zaczęła się poprawiać. Nie na tyle jednak, by wyprowadzić kursy na plus.
Reakcja na obniżkę stóp procentowych w USA (miała też miejsce w Kanadzie, ale była ona przewidywana) to pierwszy od dłuższego czasu nowy sygnał dla rynków. Niestety, wpisuje się on w schemat zachowań obserwowanych od wielu tygodni. Inwestorzy przyjęli to zdarzenie ze sporą rezerwą. Taka interpretacja jest charakterystyczna dla trendów spadkowych. Cięcie kosztów pieniądza zostało potraktowane jako potwierdzenie złego stanu amerykańskiej gospodarki, który nawet przy obecnej wciąż presji inflacyjnej skłania do radykalnych działań.
Stopa procentowa w USA jest od wczoraj realnie (po uwzględnieniu inflacji) ujemna. Jednak trudno oczekiwać, by przy kłopotach instytucji finansowych mogło to odbić się na zwiększeniu akcji kredytowej. Niewiele też pomoże rynkowi nieruchomości, bo ten boryka się z nadmiarem zapasów niesprzedanych domów, będącym konsekwencją wieloletniego boomu i przeinwestowania w tej dziedzinie. Rynki dawno też już zdyskontowały obniżki stóp procentowych, więc z punktu widzenia relacji między atrakcyjnością akcji i obligacji aż tak wiele się nie zmienia.
Tłem dla wczorajszej decyzji Rezerwy Federalnej była dzisiejsza wypowiedź szefa Banku Anglii Mervyna Kinga. Przestrzegł, że w Wielkiej Brytanii inflacja może w tym roku być najwyższa od dekady, więc pole do działania w zakresie polityki monetarnej jest ograniczone.
Ostrożna reakcja na decyzję Rezerwy Federalnej, którą traktujemy jako potwierdzenie obecności trendów zniżkowych na giełdach, znajduje potwierdzenie w liczbie rynków, które od szczytów straciły po ponad 20% i tym samym spełniły kryterium rozpoczęcia bessy. Jest ich aż blisko 40 na całym świecie, czyli ponad połowa śledzonych przez Bloomberga. Ugruntowanie się przekonania o tym, że spadki potrwają dłużej wraz z tym, że inwestorzy nie mieli jeszcze czasu na dostosowanie swoich decyzji do takiej konstatacji, skłania do przypuszczenia o kontynuacji ruchu w dół w kolejnych tygodniach.
To tym bardziej możliwe, że S&P 500 przełamał wczoraj bardzo silne wsparcie, jakie dawał szczyt z wiosny 2006 r. Tym samym otworzyła się droga do dołka z czerwca 2006 r. Pytanie jest natomiast o to, czy nadal dynamika zdarzeń będzie tak duża, jak ostatnio, czy jednak rozpoczniemy trochę inną fazę, gdzie kupujący podejmą jednak bardziej wyrównaną walkę. Równocześnie konsekwencją przyjęcia, że weszliśmy w trend spadkowy na giełdach jest to, iż powinniśmy zacząć wypatrywać wyraźnych sygnałów jego zakończenia. Dopóki się nie pojawią znacznie bardziej od zwyżek prawdopodobne będzie kontynuowanie ruchu w dół. Jak pokazały ostatnie dni wystarczy niewiele, by uruchomić podaż.
Na naszym rynku uwagę zwracało to, że odbiciu nie towarzyszyły zbyt duże obroty. Przy takiej skali wahań, jak wczoraj, można byłoby spodziewać się znacznie większej aktywności inwestorów. Była widoczna natomiast na rynku terminowym, gdzie pobity został rekord obrotów futures na WIG20.
Po przełamaniu przez WIG bariery 45,9 tys. pkt, związanej z maksimami z wiosny i lata 2006 r., podtrzymujemy oczekiwanie na dotarcie w okolice 36 tys. pkt. Będzie ono aktualne dotąd, aż indeks nie wróci ponad 45,9 tys. pkt.