Można powiedzieć, że wczorajszy dzień tak naprawdę zaczął się o 11.40 polskiego czasu. Właśnie wtedy Michel Platini oznajmił zwycięstwo Polski i Ukrainy w wyścigu o organizację Euro 2012.
Przed ogłoszeniem decyzji indeksy polskiej giełdy zyskiwały niecały 1 proc. względem wtorkowego zamknięcia. Uderzenie popytu błyskawicznie wyniosło WIG, WIG20, mWIG40 i sWIG80 na świeże szczyty hossy. Pierwszy z indeksów zahaczył o 60 tys. punktów, drugi dotarł do maksimum na 3675, a trzeci wyznaczył rekord jedynie 47 pkt poniżej bariery 5 tys. pkt. Jednak w dalszej części dnia podaż zwyciężyła na największych spółkach, przegrywając natomiast z oczywistych powodów w sektorze budowlanym.
WIG20 po godzinie 14 mizerniał w oczach i zanurkował w okolice 3600, aby na zamknięcie wydźwignąć się na 3624 pkt. Daje to symboliczną zwyżkę o 0,13 proc. przy 1,2 mld obrotu. Jednak WIG-Budownictwo wystrzelił o 3,14 proc. do 11593 pkt (po denominacji o jeden rząd wielkości z początku lutego) przy rekordowych obrotach podsumowanych na 687 mln zł.
Niemal zabijano się o wszystkie notowane na naszym parkiecie Mostostale, z których Zabrze drożał w szczycie euforii o ponad jedną trzecią. Jako że wreszcie ruszy, bo musi ruszyć, odsuwający się od lat niczym horyzont plan budowy autostrad, stadnie kupowano Stalexport. Za akcję katowickiej spółki płacono 7 zł, czyli w ciągu doby jego kapitalizacja wzrosła o jedną czwartą.
Nie można przejść milcząco obok faktu, że z samej UE na przygotowanie infrastruktury pod mistrzostwa popłynie rzeka 40 mld euro, a do tego już wcześniej zarezerwowane 10 mld na rozbudowę sieci autostrad z programu na lata 2007-2013. Miliardowe inwestycje szykują się w branży hotelarskiej i gastronomicznej. Trudno o precyzyjne szacunki, jak mocno najbliższy boom przedfutbolowy przełoży się na i tak już wysoką dynamikę rozwoju gospodarczego. Jednak dorzucenie całego punktu procentowego do dynamiki PKB nie wydaje się przesadzone. Jeszcze trudniej oszacować, o ile dodatkowo wzrośnie inflacja, jednakowoż nie jest przesadą, aby NBP już dziś zajął się opracowaniem nowej, wyższej projekcji inflacyjnej.
Na pewno organizacja takiej megaimprezy musi stanowić pozytywny "kopniak" dla polskiej gospodarki. Można oczekiwać dalszego, spekulacyjnego wzrostu cen nieruchomości w miastach przyszłych stadionów, jednak euforyczne prognozy lepiej odłożyć na bok, gdyż łatwo potem o kompromitację. Ruszy się wreszcie coś w polskich kolejach, które poza kilkoma trasami przez dziesiątki lat dorosły do pełnoprawnego skansenu Środkowej Europy. Tak się zastanawiam, o ile szybciej za 5 lat pokonam trasę Wrocław - Warszawa przez miasto Łódź, długości 386 km, obecnie wycinającą siedem godzin z życiorysu?
To będą procesy inwestycyjne rozłożone na lata, chociaż czasu na zwłokę już nie ma. Aby mieć pełną gwarancję zdążenia w terminie, czas nawet trzeba by cofnąć mając świadomość politycznej miny po drodze w 2009 r. jaką są kolejne wybory.
Tymczasem wróćmy na parkiet. Już wczoraj, kolejną sesję z rzędu, WIG20 zawędrował na rekordowe poziomy i popyt został zasypany podażą. Piąta z rzędu sesja i piąta "czapa" przy szczytach. Mając na uwadze bardzo mozolne podtrzymywanie obecnych poziomów wbrew narastającej słabości rynku, można zadać istotne dla tysięcy zwłaszcza nowych klientów funduszy inwestycyjnych pytanie: po co trwonić setki milionów na kupowanie przy szczytach, które już od tygodnia kończy się fiaskiem, zamiast dać rynkowi czas na korektę i kupić taniej, zwiększając szansę polepszenia przyszłych wyników zarządzania?
Dziś ten zapał zostanie poddany ciężkiej próbie. Już wczoraj widać było solidne umacnianie się jena do dolara, co nie wróży dobrze spekulacyjnym przedsięwzięciom typu carry trade. Rano obserwujemy umocnienie jena o kolejne 0,7 proc. do dolara, kurs wynosi 117,67. Wystarczy spojrzeć na notowania giełd azjatyckich, by pożegnać na dziś scenariusz wzrostowy. Giełda w Szanghaju spadała do godz. 9 naszego czasu o 4,3 proc., przypominając globalnej masie ignorantów i spekulantów datę 27 lutego 2007, oraz dobitnie ostrzegając, że nie tylko żarty się skończyły, ale prawdziwe chińskie problemy mogą dopiero nadejść. Japonia, Tajwan, Hong Kong, Korea - wszystkie te rynki zgodnie na 1,3-1,7 proc. minusie.
Tracą waluty rynków wschodzących, zwiastując solidne spadki m. in. w Turcji i wieczorem w Ameryce Południowej. Dziś o 14.30 podany zostanie cotygodniowy raport z USA o liczbie nowo zarejestrowanych bezrobotnych (oczekuje się 325 tys., choć ostatnio było niemiłe zaskoczenie 342 tys.). O 16 tradycyjnie ignorowane przez rynki indeksy wskaźników wyprzedzających LEI, natomiast o 18 wskaźnik regionalnej koniunktury Philadelphia FED, który ma drgnąć w górę do 3 pkt. Nie można lekceważyć wyników kwartalnych m. in. Bank of America, Merck, Nokia (przed sesją w USA) oraz American Express, Altria (po sesji).
Zapowiada się więc u nas sesja spadkowa, na początku o dobre 2 proc., a w dalszym toku zmienność może być duża. Kosmetyczne zmiany na wczorajszej sesji w USA nie mają żadnego znaczenia. Złotówka traci 1 grosz do dolara (2,8135) oraz niemal 0,8 do euro (3,816). Mając na uwadze ostatnią dynamiczną falę umocnienia, miejsca na korekcyjne osłabienie polski złoty, turecka lira, czeska korona i tym podobne waluty mają dość wiele.