Piątkowe notowania na warszawskim parkiecie mają szanse stać się pierwszym poważnym testem siły naszego rynku.
Inwestorzy będą musieli wybrać, czy pozostać pod wpływem negatywnych nastrojów związanych z kolejną odsłoną wyprzedaży na amerykańskiej giełdzie, czy skupić się na tym, że azjatyckie rynki nie zareagowały na ten ruch, a do tego S&P 500 znajduje się blisko silnego wsparcia, jakie wypada przy 1325 pkt. Daje ono szanse na zatrzymanie, przynajmniej chwilowe, przeceny. Jednocześnie warto pamiętać, że w trendach spadkowych znaczenie mają opory, które trudno jest przekroczyć, a nie wsparcia.
Czwartkowa sesja na naszym rynku nie napawała zbytnim optymizmem, bo początkowy wzrost był stopniowo niwelowany i w efekcie odbicie wypadło bardzo skromnie. Notowania przebiegały dokładnie tak, jak na innych rynkach w Europie. W tym sensie nie pojawiły się żadne nowe sygnały. Jesteśmy w pełni uzależnienie od wydarzeń na zagranicznych parkietach. Trudnością jest natomiast przewidzenie, czy danego dnia inwestorzy na Starym Kontynencie skupią się bardziej na tym, co działo się poprzedniego dnia w USA, czy raczej będą wybiegać myślami w to, co może przynieść kolejna sesja.
Takie krótkoterminowe, spekulacyjne rozważania nie mogą jednak przyćmiewać fundamentalnych kwestii, które stanowią o tym, co będzie się działo nie danego dnia, ale przez kolejne tygodnie. A tu nie tylko, że brakuje bardziej optymistycznych doniesień, ale jesteśmy praktycznie bez przerwy bombardowani kolejnymi złymi wiadomościami. Na rynku nieruchomości w Ameryce nie ma mowy o żadnej stabilizacji na niskim poziomie. Wczoraj podane informacje o grudniowej liczbie pozwoleń na budowę oraz liczbie rozpoczętych budów wskazują na dalsze pogarszanie się sytuacji.
Z punktu widzenia rozważań nad pojawieniem się recesji były to bardzo złe sygnały. Uwagę przyciągnął nawet indeks aktywności przemysłu w rejonie Filadelfii, który generalnie nie jest zbyt istotną daną. Duży spadek w styczniu Philadelphia Fed został odebrany jako potwierdzenie rozprzestrzeniania się problemów gospodarki USA na kolejne sektory. Jednocześnie wciąż alarmistyczne wieści napływają ze sfery korporacyjnej. Tym razem wynikami rozczarował Merrill Lynch.
Zapowiedzi planów ratunkowych zupełnie natomiast nie działają na inwestorów. To oznacza, że jesteśmy w regularnym trendzie spadkowym i dopóki nie pojawią się wyraźne symptomy jego odwracania się należy oczekiwać kontynuacji ruchu w dół. Najbardziej prawdopodobnym wariantem jest to, że zostanie zniesiona cala fala zwyżkowa trwająca od połowy 2006 r. Pytanie, w jak długim czasie się to stanie.
Z naszego punktu widzenia istotna jest obszerna luka bessy utworzona w środę na indeksie WIG. To ona jest pierwszym silnym oporem. Górna jej granica wypada nieco ponad 47,8 tys. pkt. Jednocześnie bardzo mocnym wsparciem jest poziom poniżej 46 tys. pkt. Wydaje się prawdopodobne, że przez kilka dni pozostaniemy w strefie wyznaczonej tymi poziomami. Można przy tym spodziewać się sporej zmienności rynku. Dziś w centrum uwagi pozostaną dane o naszej produkcji przemysłowej w grudniu, a w Ameryce indeks nastrojów konsumentów za styczeń oraz grudniowe wskaźniki wyprzedzające koniunktury.
Na bieg zdarzeń może też wpłynąć publikacja wyników finansowych przez General Electric. To firma uznawana za gospodarkę USA w pigułce ze względu na różnorodność branż w jakich działa. Warto też zwracać uwagę na notowania walut z rynków wschodzących i tamtejszych obligacji. Indeks cen akcji z emerging markets dopiero w czwartek wysłał silny sygnał sprzedaży pokonując silne wsparcie, jakim był szczyt z lipca 2007 r. To otworzyło drogę do kontynuacji ruchu w dół.
Dlatego wszelkie sygnały związane z postrzeganiem ryzyka przez inwestorów (kursy walutowe, spready na obligacjach, notowania jena) mogą stanowić podpowiedź, czy rynki wschodzące, dotąd mocno się trzymające (poza naszym regionem) nie staną się kolejną ofiarą obaw recesyjnych na świecie.