Nasze obawy przed tym, że poniedziałkowa euforia na rynkach giełdowych nie była zapowiedzią trwalszej poprawy koniunktury, okazały się trafne.
Stare problemy dały znać o sobie i na rynkach znów było czuć niepokój. Nasza giełda wypadła słabo, ale nie była wyjątkiem. Kiepsko miały się też inne rynki wschodzące. WIG-owi nie udało się w poniedziałek odrobić połowy strat z końca minionego tygodnia, a za to zniwelował wczoraj ponad połowę wzrostu z pierwszej sesji tego tygodnia. To dobitny wyraz słabości kupujących.
Te problemy, które dały znać o sobie, to kłopoty sektora finansowego i rynku nieruchomości. W pierwszym przypadku chodziło o obawy przed trudnościami z pozyskaniem kapitału przez Lehman Brothers. Akcje tego czwartego największego banku w USA spadły o kilkadziesiąt procent wczoraj. W drugim przypadku przypadku natomiast chodziło o spadek liczby podpisanych umów sprzedaży domów na rynku wtórnym. To przekonywało, że decyzję o nacjonalizacji Fannie Mae i Freddie Mac można traktować nie jako czynnik mogący pomóc gospodarce i giełdom, ale jako jedynie wyeliminowanie jednego z elementów zagrożenia na przyszłość. Pochodną decyzji odnośnie tych dwóch instytucji kredytowych była zwyżka do rekordowego poziomu swapów kredytowych, które umożliwiają zabezpieczanie się przed ryzykiem spadku cen papierów skarbowych w USA. To wskazuje, że ta decyzja została potraktowana jako jeden z czynników ryzyka.
Wtorek był również dniem napływu serii dalszych informacji potwierdzających globalne spowolnienie. Słabszy od oczekiwanego był wzrost eksportu w Niemczech. Z ankiety Manpower, drugiej największej na świecie firmy pracy tymczasowej, wynika, że w USA w IV kwartale zatrudnionych zostanie najmniej pracowników od 2003 r. Zapowiedziano obniżenie prognozy tegorocznego wzrostu w Unii Europejskiej. Nastąpił znacznie większy od oczekiwanego wzrost zapasów hurtowych w USA. Nie dziwiła więc opinia Credit Suisse, która zalecała wykorzystanie poniedziałkowego wzrostu na giełdach świata do pozbycia się akcji. Kontynuacja dekoniunktury na rynku nieruchomości uniemożliwi odrodzenie się gospodarki.
Wczorajszy obraz rynków uzupełniała dalsza przecena na rynkach surowców. Pomagała w tym dalsza siła dolara. Oba czynniki traktowane są chyba jednak z coraz większą rezerwą, raczej jako potwierdzające trudności niż przemawiające przeciwko nim.
Fatalna sesja w Ameryce, w czasie której S&P 500 spadł aż o 3,4%, a zniżkom przewodziły spółki paliwowe i finansowe, ustawia dzisiejsze nastroje na rynkach europejskich. Pytanie jest nie czy, ale ile indeksy spadną. Na wyobraźnię inwestorów powinno działać to, że S&P 500 znalazł się o 10 pkt od tegorocznego dołka, więc jego przełamanie jest na wyciągnięcie ręki. To otwierałoby drogę do dalszej przeceny. S&P 500 mógłby znaleźć się w rejonie 1100 pkt, a MSCI EM, indeks rynków wschodzących, dopełnić ruch wynikający z wysokości głowy z ramionami, utworzonej od połowy 2007 r. do połowy 2008 r., z którego wynika spadek do 730 pkt z obecnych niecałych 870 pkt. Dla WIG podtrzymujemy prognozę osiągnięcia 36 tys. pkt.