Dla przypomnienia, w USA sprzedaż detaliczna już dawno przekroczyła poziomy sprzed pandemii. Dzięki olbrzymim transferom, a ostatnio także ożywieniu na rynku pracy jest ok. 20 proc. wyższa niż na koniec 2019 roku!
Wydaje się, że konsument powinien być zadowolony: nigdy jeszcze nie miał tylu pieniędzy, a teraz może je swobodnie wydawać dzięki otwarciu gospodarki. Jednak tak nie jest - opublikowany wskaźnik Conference Board za maj potwierdza to, co pokazał wcześniej podobny wskaźnik sporządzany przez Uniwersytet z Michigan - nastroje konsumentów przestały się poprawiać i są sporo gorsze niż przed pandemią.
Czytaj więcej: Euro i dolar najtańsze od miesięcy. To dobry czas na zaopatrzenie się w walutę przed wakacjami
Dlaczego tak jest? Jednym z głównych powodów jest fakt, iż konsument widzi wzrost cen. Dotyczy on nie tylko dóbr konsumpcyjnych, co pokazały już dane za kwiecień, ale na przykład rynku nieruchomości. W USA ich ceny rosną obecnie w tempie powyżej 13 proc. - zbliżonym do poziomów widzianych ostatnio w roku 2014.
Tyle, że wtedy wzrosty następowały bo długim okresie spadku cen (wywołanym Globalnym Kryzysem Finansowym), a teraz następują po latach regularnego wzrostu w przedziale 2-6 proc. (wzrost cen zwolnił na chwilę w wyniku zacieśnienia polityki przez Fed w 2018 roku, w pandemii ceny nieruchomości ani razu nie spadły w ujęciu rocznym).
Jednocześnie dane o sprzedaży pokazały spory spadek - na rynku coraz częściej słyszy się, że po prostu nieruchomości brakuje. Nowe budowy są ograniczone dostępnością surowców i możliwościami konstrukcyjnymi.
Jednocześnie wczoraj znów drożały amerykańskie obligacje, co ma miejsce zwykle, gdy spadają obawy o inflację. Ceny obligacji 10-letnich są już sporo wyższa niż przed publikacją wysokiej inflacji za kwiecień!
Najnowsze dane dotyczące operacji reverse repo wykonywanych przez Fed pokazują dalszy wzrost nadpłynności na rynku. Pieniądza jest tak dużo, że inwestorzy szukają dla niego jakiegokolwiek ujścia. Bankowi centralnemu udało się wejść na nowy poziom abstrakcji w relacji rynek-gospodarka.
Taka sytuacja oczywiście sprzyja złotemu. Rosnące rentowności długu w USA to największy wróg walut z rynków wschodzących (zarówno przyciągając kapitał bezpośrednio, jak i poprzez pogorszenie nastrojów na rynkach akcji). Sytuacja utrzyma się tak długo jak dolary zalewają rynek, czyli być może do trzeciego kwartału, gdy rząd USA będzie musiał zacząć więcej pożyczać. Fed mógłby tę sytuację naprawić wcześniej, ale nie wykazuje takiej woli.
W środę o 8:20 euro kosztuje 4,4822 złotego, dolar 3,6605 złotego, frank 4,0885 złotego, zaś funt 5,1829 złotego.