Festiwal publikacji zaczął się od danych z Norwegii, które pokazały wzrost cen producenta aż o 22,5 proc. (ogromny udział sektora naftowego), ale inflację CPI na poziomie 3 proc. - zgodnie z oczekiwaniami. Ciekawiej wyglądają dane z Chin. Tu inflacja CPI, choć wzrosła, wyniosła zaledwie 0,9 proc. i była minimalnie niższa od oczekiwań.
Jednak sytuacja w Chinach jest znacząca różna od tej w innych krajach, szczególnie w USA. Na początku ubiegłego roku inflacja przekroczyła tam 5 proc. ze względu na galopujące ceny… wieprzowiny. Dlatego efekt bazy jest tam odwrotny niż gdzie indziej, gdzie inflacja odbija m.in. z tytułu drożejących w ujęciu rocznym paliw.
Czytaj więcej: Wskaźnik bogactwa narodów. Polska daleko w tyle rankingu
Większe znaczenie ma tamtejsza inflacja PPI, no ona prędzej znajdzie przełożenie na ceny u partnerów handlowych. A ta wzrosła do poziomu 6,8 proc., podczas gdy uważa się, że ogranicza w dostępie do półprzewodników dopiero mocniej przełożą się na ceny. A to oznacza, że rekordy z ostatniej dekady w okolicy 7,5 proc. (lata 2011 i 2017) zostaną z łatwością pokonane.
Dziś dane o inflacji poznamy jeszcze w Czechach, na Węgrzech i w Brazylii. Oczywiście nie należy oczekiwać wielkich reakcji rynku na te dane, ale dołożą się one do kształtowania globalnego obrazu sytuacji. Na rynku walutowym na razie nie widać wielkich reakcji.
Dolar teoretycznie powinien zyskiwać na obawach o inflację, ale cyniczna reakcja Fed na raport z rynku pracy (we wczorajszym komentarzu pisałem, że Neil Kashkari wyglądał na bardzo ukontentowanego po publikacji słabszego raportu) sprawia, że rynek nie jest przekonany co zrobi Fed, nawet jeśli inflacja okaże się wyższa.
Złoty minimalnie traci, obydwie główne pary znajdują się na wsparciach - 4,55 dla EURPLN i 3,75 dla USDPLN. O 8:05 euro kosztuje 4,5633 złotego, dolar 3,7585 złotego, frank 4,1704 złotego zaś funt 5,3079 złotego.