W poniedziałek, 27 czerwca, świat obiegła informacja, że przywódcy państw grupy G7 porozumieli się w kwestii kolejnych sankcji na Rosję. Ma się w nich znaleźć zapis m.in. o maksymalnej cenie na rosyjską ropę – oznaczałoby to, że państwa, które zaakceptują nowy pakiet, nie mogłyby kupować surowca powyżej odgórnie ustalonej ceny (to tzw. mechanizm price cup).
Rozważymy różne podejścia, w tym możliwość wprowadzenia całkowitego zakazu świadczenia wszystkich usług umożliwiających transport rosyjskiej ropy naftowej i produktów ropopochodnych drogą morską na całym świecie, chyba że ropa naftowa zostanie zakupiona po cenie lub poniżej ceny, która zostanie uzgodniona w drodze konsultacji z partnerami międzynarodowymi – czytamy w oświadczeniu przywódców państw G7.
Tak miałyby działać nowe sankcje
Po tej zapowiedzi pojawiło się więcej pytań niż odpowiedzi. Nie ma pewności, kiedy miałby wejść w życie nowy mechanizm, ani nawet jak miałby on funkcjonować, nie wspominając już o ustaleniu ceny maksymalnej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trochę światła na to zagadnienie rzucają eksperci, z którymi rozmawiał money.pl. Maciej Miniszewski, analityk zespołu klimatu i energii w Polskim Instytucie Ekonomicznym (PIE), wyjaśnia, że po ustaleniu ceny maksymalnej surowca rosyjskie tankowce byłyby przyjmowane w portach wyłącznie w momencie, gdyby spełniły narzucone z góry warunki cenowe.
Tankowce z innych państw natomiast w ogóle nie mogłyby być napełnione ropą, gdyby Rosja próbowała obchodzić limit cenowy. – Warunek tzw. price cap musiałby być spełniony na każdym etapie świadczenia usług transportowych – mówi nasz rozmówca.
Dr Przemysław Zaleski, ekspert Fundacji Pułaskiego i Politechniki Wrocławskiej, w rozmowie z money.pl mówi, że maksymalna cena baryłki ropy dotyczyłaby trzech komponentów związanych z jej eksportem: finansów, frachtu i ubezpieczenia.
Sam limit nie został jeszcze ustalony, gdyż trwają prace analityczne dotyczące wpływu na rynku, zwłaszcza że Gazprom już poinformował, że w momencie nałożenia tego rodzaju sankcji wprowadzi zmiany w swoich kontraktach, choćby przez ograniczenie eksportu – tłumaczy nasz rozmówca.
Cios w finanse Rosji
Znaczące ograniczenie transportu morskiego byłoby jednak odczuwalne w księgach finansowych Kremla. Według analizy PIE, jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie około jedną trzecią dochodów Rosji stanowiły zyski ze sprzedaży surowców energetycznych. Jak szacuje ekspert instytutu, po rozpoczęciu inwazji procent ten wzrósł i dochody z tego tytułu mogą stanowić nawet połowę budżetowych wpływów Moskwy.
Dlaczego? Po pierwsze: ze względu na sankcje znacznie ograniczona jest wymiana handlowa. Zachód niczego od Rosji tak bardzo nie potrzebuje, jak surowców energetycznych, których ta ma pod dostatkiem. I z tym właśnie wiąże się punkt drugi – o ile Moskwa może oferować krajom, o których względy zabiega, ropę po zaniżonej cenie (o czym za chwilę), o tyle "nieprzyjaznym państwom" bez skrupułów podnosi ceny, bo wie, że te i tak muszą ją od niej kupić.
W połowie czerwca Centrum Badawcze ds. Energii i Czystego Powietrza (CREA) podało, że Rosja od momentu zaatakowania Ukrainy na eksporcie węglowodorów zarobiła już niemal 100 mld euro. Wszystko przez fakt, że państwa Unii Europejskiej były zmuszone kupować je po cenie średnio o 60 proc. wyższej niż wcześniej. Tłumaczył to dr Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich w programie "Newsroom" WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlatego właśnie wstrzymanie rosyjskich tankowców mogłoby znacząco odbić się na finansach Rosji. – Transport morski stanowi zdecydowaną większość rosyjskiego eksportu ropy. Na największy rynek – do Europy – ropociągami trafia mniej niż 10 proc. surowca. Reszta jest transportowana drogą morską – wskazuje Maciej Miniszewski.
Sygnał polityczny dla Chin i Indii
Eksperci studzą jednak optymizm wywołany oświadczeniem państw G7. Zdaniem eksperta PIE to "pozytywny sygnał" ze strony najbogatszych gospodarek, jednak należy go traktować przede wszystkim jako zapowiedź, w którą stronę będzie kierować się Zachód. To zaledwie początek negocjacji nad nowym pakietem sankcji.
Konieczna będzie w tym wszystkim współpraca międzynarodowa. Już we wtorek nawiązano kontakt z Chinami i Indiami. Według doniesień pierwsze rozmowy były produktywne i efekty pozytywne, jednak według ekspertów rynkowych realizacja tego rozwiązania może być niezwykle trudna – podkreśla Maciej Miniszewski.
W przyłączenie się do nowego pakietu tych dwóch państw, postrzeganych na arenie międzynarodowej jako sojuszników Putina, nie wierzy Przemysław Zaleski. Wskazuje, że poparcie tej idei nie leży w ich interesie, szczególnie że po wybuchu wojny Rosja zaoferowała im ropę o 30 proc. taniej.
Tuż przez rozpoczęciem inwazji Gazprom podpisał zresztą kolejny kontrakt z chińskim CNPC na dostawy 10 mld m sześc. gazu rocznie. A już dziś do Chin trafia 38 mld m sześc. gazu ropociągiem Siła Syberii. Pojawiają się też plany budowy drugiej nitki o pojemności 30 mld m sześc., a od 2018 r. na rynek ten trafia również LNG z Rosji.
Indie to z kolei trzeci co do wielkości importer ropy na świecie – 85 proc. wykorzystywanego surowca napływa do tego kraju z zewnątrz. "Promocja" na rosyjską ropę spadła im właściwie z nieba, gdyż potrzebują one coraz więcej "czarnego złota", o czym pisaliśmy już w money.pl.
Zachód sam nie wie, czego chce. I traci potencjalnych partnerów
Na ten moment nie można być pewnym niczego w kwestii nowego pakietu. W zasadzie nie ma nawet jednolitego stanowiska wśród członków grupy G7. – Emmanuel Macron zerwał dyskusję, wzywając do wprowadzenia ogólnoświatowego limitu cen ropy, a nie tylko do ograniczenia sprzedaży tej pochodzącej z Rosji. To wywołało sprzeciw USA i Niemiec. Włochy z kolei chcą poszerzenia limitów cenowych również na rosyjski gaz. Ostatecznie udało się określić wspólne stanowisko, które obecnie podlega dyskusji – tłumaczy ekspert PIE.
By nowy pomysł się powiódł, niezbędna jest też współpraca pozostałych producentów ropy, bo tylko tak Zachód będzie mieć gwarancję, że przy odcięciu się od Rosji surowce tego kraju będą zastąpione. Zamiast tego jednak w ostatnich tygodniach dochodzi do wykruszania się kolejnych potencjalnych partnerów: Libii i Ekwadoru.
– Libia w ostatnim czasie ograniczyła wydobycie ropy z ponad 1,2 mln baryłek dziennie do 100 tysięcy, żeby potem wrócić do poziomu 800 tysięcy. Ropa naftowa jest elementem walki o władzę w tym kraju. Teoretycznie procesem wydobycia zarządza Narodowa Korporacja Naftowa, jednak większość pól naftowych kontrolowana jest zbrojnie przez armię. W Ekwadorze natomiast wybuchły protesty antyrządowe nakierowane również na pola naftowe i one zmusiły ograniczenie wydobycia ropy o połowę. W kolejnych dniach może nastąpić nawet całkowite wstrzymanie – tłumaczy Maciej Miniszewski.
Nie ma też pewności, jak zareagowałby Rijad i inne kraje OPEC+. Myślę, że one też będą oponować przeciwko takiemu rozwiązaniu, bo będzie ono uderzeniem w stabilność ich rynku – zauważa z kolei ekspert Fundacji Pułaskiego.
Co prawda Arabia Saudyjska i inne państwa OPEC+ w odpowiedzi na wezwania Zachodu na początku czerwca zwiększyły wydobycie ropy naftowej, ale jednak przyczynianie się do wykluczenia światowego jednego z producentów surowca mogłoby być na dłuższą metę politycznie nieopłacalne. Nawet jeżeli Stany Zjednoczone kuszą "pełnym resetem" w obopólnych relacjach, co sygnalizowała administracja Joe Bidena.
– Trzecią kwestią pozostaje sama wysokość tzw. price cupu. Jeżeli państwa demokratyczne ustanowią go na poziomie np. 60 dolarów za baryłkę, to wtedy rzeczywiście uderzyłoby to Rosję po kieszeni, ale Moskwa mogłaby odpowiedzieć skierowaniem ropy na wschodnie rynki. Oczywiście nie uda im się sprzedać wszystkiego, bo one nie są tak chłonne, więc te sankcje będą bolały, ale raczej nie spowodują zmian w rosyjskiej polityce – uważa Przemysław Zaleski.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl