Jeszcze na początku lipca kanclerz Niemiec Olaf Scholz stwierdził w Bundestagu, że przedłużenie żywotności niemieckiego atomu jest niemożliwe. Szef rządu tłumaczył wówczas, że nie wpłynęłoby to znacząco na krajowy system energetyczny.
Przypomnijmy, że do końca 2022 r. Niemcy planują zamknięcie ostatnich trzech elektrowni jądrowych: Isar 2, Neckarwestheim 2 oraz Emsland. Uruchamiano je w latach 1988-89 i zakładano, że będą wyłączane w latach 2034-36. Ma to jednak nastąpić znacznie szybciej. Do takiej decyzji niemiecki rząd "zmotywowała" katastrofa w japońskiej Fukushimie, która już w 2011 r. doprowadziła do zamknięcia ośmiu innych reaktorów.
Zamykanie elektrowni jądrowych to część polityki Energiewende zakładającej zwrot ku odnawialnym źródłom energii.
Atom i ograniczenie prędkości
Twarda postawa niemieckiego rządu zaczyna kruszeć. Wiceprzewodnicząca niemieckiego parlamentu Katrin Goering-Eckardt z Zielonych zasygnalizowała, że nastroje zmieniają się nawet w jej partii. Ta od ponad 40 lat sprzeciwia się energii atomowej.
Goering-Eckardt nie wyklucza, że "jeśli dojdzie do prawdziwej sytuacji kryzysowej, gdy szpitale nie będą mogły działać, wtedy musimy o tym rozmawiać" – przyznała w rozmowie z publiczną telewizją ARD.
Swoje trzy grosze dorzucają też liberałowie z FDP, którzy wspierają rozwój energetyki jądrowej i zalecają przedłużenie działalności ostatnich trzech reaktorów do 2024 r.
Musimy wykorzystać wszystkie możliwości, które mogą przyczynić się do produkcji prądu. Elektrownie jądrowe są tego częścią – stwierdział Michael Kruse z FDP, cytowany przez serwis thelocal.de.
Do zmian w atomowej polityce nawołuje też opozycyjna koalicja CDU/CSU, która za rządów Angeli Merkel sama wygaszała elektrownie. Lider opozycji Friedrich Merz powiedział na antenie ZDF, że "przewiduje wydłużenie okresu ich eksploatacji".
Kartą przetargową w politycznej układance może być Autobahn. W Berlinie trwa dyskusja dotycząca wprowadzenia ograniczenia prędkości na drogach szybkiego ruchu, gdzie prędkość zalecana to 130 km/h, ale można jeździć znacznie szybciej bez żadnych konsekwencji. Limit prędkości nie obowiązuje na 9 z 13 tys. km autostrad.
Jak pisze "The Wall Street Journal", może dojść do politycznego handlu, który w Niemczech nazywany jest "Kuhhandel", co znaczy dosłownie "handel krowami". Przedłużenie działalności ostatnich reaktorów ma być uzależnione od wprowadzenia limitów prędkości na autostradach w celu zaoszczędzenia benzyny i oleju napędowego.
Będąca w rządzie FDP oraz opozycyjna CDU popierają atom, ale sprzeciwiają się nakładaniu ograniczeń na kierowców. Natomiast Zieloni są wielkimi zwolennikami nałożenia limitów na autostradach. Kanclerz Olaf Scholz i jego partia SPD są na rozdrożu – podał "WSJ". CDU sygnalizuje, że nie wyklucza przychylenia się do zmian na autostradach, by przeciągnąć na stronę atomu Zielonych.
Jens Spahn z CDU wskazuje, że ograniczenie prędkości spowodowałoby stosunkowo niewielką różnicę w zużyciu energii, "ale jeśli Zieloni mówią, że byłby to narodowy kompromis, że w sytuacji niedoboru będziemy korzystać z energii jądrowej przez pół roku dłużej, to uważam, że powinniśmy móc rozmawiać także o ograniczeniu prędkości" – informował niedawno "Die Zeit".
Gorzki powrót do atomu?
Z powodu kryzysu gazowego do łask wrócił węgiel. Uzależnieni od rosyjskiego gazu ziemnego Niemcy szukają innych źródeł importu surowców w sytuacji, gdy reżim Władimira Putina szantażuje Berlin. Dostawy błękitnego paliwa do Niemiec poprzez rurociąg Nord Stream 1 spadły do 20 proc.
Niemcy są współodpowiedzialni za kryzys energetyczny. Ich zależność od rosyjskiego gazu to olbrzymi problem ekonomiczny, który sami odczuwają we własnych portfelach. Ten szok powoduje korektę w polityce energetycznej z punktu widzenia bezpieczeństwa – mówi w rozmowie z money.pl Wojciech Jakóbik.
Obecny kryzys sprawił, że każda elektrownia jest na wagę złota – zauważa. A przecież powrót do atomu zmniejszy zależność od paliw kopalnych, na czele z gazem, który osiąga rekordowo wysokie ceny.
"Niemiecki atom pozwoli załagodzić kryzys energetyczny"
Te ceny to efekt ograniczania dostaw gazu przez Gazprom. Niemiecki minister gospodarki i ochrony klimatu Robert Habeck mówił, że powrót do węgla jest "gorzki". Czy tak będzie też z atomem?
Nie warto wyłączać elektrowni atomowych, które są gotowe do pracy i zapewniają tanią oraz stabilną energię, do tego zmniejszają zależność od Rosji oraz węgla. O ten surowiec będzie walka w Europie. Niemcy przez kilkadziesiąt lat żyli w "antyatomowym wychowaniu". Atom przedstawiano jako moralnie zły wybór. Owszem, wyzwaniem są odpady nuklearne, ale jest międzynarodowa presja na Niemcy, żeby reaktorów nie zamykać – podkreśla Jakóbik.
Przedłużenie działalności reaktorów zwiększy podaż energii w Niemczech, co powinno obniżyć wzrosty cen na tamtejszej giełdzie.
– Pojawi się szansa na zwiększenie eksportu energii do Polski. Gdy mamy jej niedobory, to braki równoważymy importem. Przy wykorzystaniu atomu będzie więcej gazu i węgla dla innych krajów. Niemiecki atom pozwoli załagodzić kryzys energetyczny – uważa Jakóbik.
Według danych Światowego Stowarzyszenia Energii Atomowej (WNA), niemieckie reaktory od 1984 do 2010 r. miały łącznie ponad 20 GW mocy. W 2011 r. po zamknięciu reaktorów ta liczba spadła do 12, a w ostatnich trzech – do 4 GW mocy.
Niemcy to ważny eksporter energii, która trafiała głównie do Austrii, Holandii, Polski i Czech. Tylko w 2020 r. Polska na zakup prądu wydała 3 mld zł, a Niemcy byli drugim, tuż po Szwecji, eksporterem.
Nasi zachodni sąsiedzi importują surowce. Przede wszystkim gaz, węgiel i ropę.
"Mają niewiele zasobów krajowych poza węglem brunatnym i źródłami odnawialnymi. Przewaga węgla sprawia, że kraj ten jest największym w Europie emitentem dwutlenku węgla" – przypomina WNA.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl