Wycenione w dolarze notowania na warszawskiej giełdzie spadły w tym roku o 4,2 proc. - podaje Morgan Stanley Capital International, liczący indeksy dla giełd w 81 krajach świata. Tymczasem na całym świecie akcje rosły przeciętnie o 20,3 proc. Wszędzie hossa, a u nas marazm.
Co więcej, te 4,2 proc. w dół to i tak o niebo lepiej, niż było jeszcze na koniec wakacji. Od września było znaczące odbicie w górę i to aż 9,5-procentowe. Dzięki temu z ostatniego przesunęliśmy się na piąte od końca miejsce w Europie. W czwartek 7 listopada wyprzedziliśmy Czechów.
Na przestrzeni roku, z 81 krajów monitorowanych przez MSCI 64 było lepszych, a tylko 17 gorszych od Polski. Najgorsze były giełdy afrykańskie, z Zimbabwe (-92 proc. w bieżącym roku) i Botswaną (-58 proc.) na dnie klasyfikacji. Dzięki tym krajom przeżywająca kolejne problemy w swojej historii Argentyna (-34 proc.) nie jest ostatnia.
Zobacz też: Rynek nie jest zaskoczony wynikami wyborów. Giełda i waluta nie zareagowały
Nie wyglądamy najlepiej nie tylko w tym roku, ale i w dłuższej perspektywie. W ostatnich dziesięciu latach notowania dolarowe polskich akcji spadły o 2,7 proc. I to wszystko w okolicznościach bajecznie niskich stóp procentowych, które teoretycznie powinny wyganiać kapitał z obligacji i lokat bankowych w stronę akcji. Owszem wyganiają, ale akurat nie w kierunku polskich akcji.
W tym roku akcje w USA wzrosły średnio o 23 proc., podobnie jak w Szwajcarii, Holandii i Włoszech - podaje MSCI. Największe wzrosty zaliczyły giełdy w Egipcie, Rosji i Kenii - akcje podrożały tam o 36-41 proc. w ujęciu dolarowym. Co ciekawe we wszystkich tych trzech krajach akcje były lepszą niż w Polsce inwestycją nie tylko w bieżącym roku, ale i w ostatnich trzech, pięciu i dziesięciu latach.
Przykłady Egiptu i Rosji są o tyle istotne, że tam lokalne waluty podlegały w ostatnich latach silnym wahaniom względem dolara. Funt egipski w ostatnich pięciu latach spadł o 56 proc. względem dolara, a rosyjski rubel - na fali spadków cen ropy i sankcji międzynarodowych - o 28 proc. Złoty spadł w tym samym czasie o "tylko" 12 proc. A mimo to, właśnie tam, a nie u nas napływał na giełdę kapitał.
Gospodarka w górę, giełda w dół
Statystyki notowań akcji mogą budzić zdziwienie w sytuacji, kiedy wszelkie prognozy i dane GUS mówią o polskim wzroście gospodarczym jako o jednym z najwyższych na świecie. Przecież giełda powinna być odzwierciedleniem gospodarki, a tu aż takie różnice?
Według ostatniej prognozy Komisji Europejskiej nasz wzrost PKB ma wynieść 4,1 proc. i ma być czwartym największym w Europie. Oprócz Irlandii i Malty, dynamiką gospodarki wyprzedzą nas jeszcze Węgry, a zrówna się z nami Rumunia.
Jeśli chodzi o cały świat, to w tym roku na 48 najbardziej rozwiniętych krajów badanych przez OECD nasz ponad 4,2-procentowy wzrost ma być czwarty najwyższy. Tylko trochę gorzej wygląda to w statystykach MFW, gdzie z prognozowaną dynamiką ponad 4 proc. na 193 badane kraje zajmujemy 58. miejsce. W opinii wszystkich ważnych instytucji świata gospodarczego jesteśmy w ścisłej czołówce wzrostu w bieżącym roku.
Czemu nie widać tego po notowaniach giełdowych? Pierwsza rzecz, to że giełda oddaje obraz tylko części polskiej gospodarki. Tej krajowej części. Największe spółki notowane na GPW mają głównie krajowych udziałowców. Rozstrzał między giełdą a gospodarką może świadczyć o tym, że nasz kraj w górę pchają głównie inwestycje i firmy z zagranicy.
Po drugie, na naszym parkiecie z wielką siłą odbijają się obecnie "grzechy przeszłości". Wśród najgorszych giełdowych indeksów sektorowych w tym roku są te, które obrazują zmiany cen spółek energetycznych oraz banków - kluczowych dla obrazu całej giełdy.
Banki pod pręgierzem TSUE
Patrząc na wyniki banków, trudno uwierzyć w takie spadki. Sektor zwiększa przecież zyski. Głównie te odsetkowe, korzystając na skłonności klientów do trzymania pieniędzy na nieoprocentowanych rachunkach. Poza tym kredyty są coraz lepiej spłacane dzięki poprawie zamożności społeczeństwa. Banki rozkręcają akcję wyżej oprocentowanych kredytów konsumpcyjnych, a proporcje złych kredytów w portfelach wcale nie rosną.
Nawet przy większych opłatach na Bankowy Fundusz Gwarancyjny zyski netto sektora idą w górę. Czemu w takich okolicznościach średni spadek cen akcji banków wynosi 4,4 proc.? To między innymi konsekwencja wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE.
Pierwszy z nich - ten o frankowiczach - sprowadza poważne zagrożenie odszkodowań sądowych dla banków, które udzielały ponad dekadę temu kredytów mieszkaniowych indeksowanych we frankach, czyli praktycznie wszystkich oprócz Pekao, Aliora i Handlowego. TSUE uznał, że klauzula indeksowania może być podstawą do unieważnienia umowy. Koszty mogą wynieść łącznie nawet 60 mld zł, choć banki nie zamierzają łatwo się poddać.
Raiffeisen Bank Polska w głośnej sprawie rodziny Dziubaków ostrzegł, że jeśli dojdzie do unieważnienia umowy, to zażąda od nich w sumie blisko 800 tys. zł za bezumowne korzystanie przez 11 lat z kredytu i zwrotu mieszkania. Dziubakowie pożyczyli 400 tysięcy złotych. Sądy po wyrokach TSUE zaczynają orzekać jednak przeważnie na korzyść klientów. Pytani przez "Rzeczpospolitą" eksperci wskazują, że wyrok TSUE pomógł w rozstrzygnięciach.
Drugi wyrok uderzający w polskie banki - tzw. "małe TSUE" - to zobowiązanie do zwrotu części prowizji i innych opłat przy przedterminowej spłacie kredytu. Dotąd traktowano to jako jednorazową opłatę przy zawarciu kredytu i później nie rozliczano.
Dla banków może to oznaczać łącznie około miliarda złotych zwrotów dla klientów. Bank Pekao oszacował już swoje straty z "małego TSUE" na 150 mln zł, Alior na 102 mln zł, PKO BP na 68 mln zł, a mBank - 15 mln zł.
Wreszcie - last but not least - wciąż niepewna jest przyszłość banków z grupy Leszka Czarneckiego. Obciążone zbyt dużą kwotą złych kredytów sprzed lat Getin Noble i Idea Bank od długiego czasu próbują wyjść na prostą, a bez dokapitalizowania się prawdopodobnie nie obejdzie. W międzyczasie Bankowy Fundusz Gwarancyjny ściąga ze zdrowych banków większe pieniądze na scenariusz negatywny "grupy Czarneckiego".
Energetyka i surowce obciążone CO2
Dostało się też spółkom energetycznym i kopalniom węgla. Komisja Europejska zmniejszyła pulę darmowych uprawnień do emisji CO2 i cena tych pełnopłatnych wzrosła. Koszty dla węglowych elektrowni są poważne, liczone w miliardach złotych rocznie. Opóźnienia w przechodzeniu na mniej emisyjne źródła odbijają się potężną czkawką. Za tonę emisji obecnie płaci się 24-25 euro w porównaniu do około 19 euro rok temu.
Za tym idą zresztą spadki cen węgla energetycznego do 69 dol. za tonę (ARA) z 85 dol. na początku roku. Spada też cena węgla koksującego używanego przez huty - z 190 dol. do poniżej 140 dol. za tonę (CME). JSW, Bogdanka i Enea oraz Tauron nie mają powodów do radości. Swój kamyczek do spadku cen surowców dołożył przy tym konflikt handlowy między USA a Chinami.
Wreszcie dla giełdy okolicznością pozytywną nie była perspektywa wyborów parlamentarnych. Ich wynik oznacza stabilizację na szczytach władzy. Gdy to stało się jasne, rynek się uspokoił i nadrobił część strat.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl