Rządy państw UE opóźniły wprowadzenie ostrzejszych testów, a KE nie zrobiła wystarczająco dużo, by wyegzekwować zakaz stosowania niedozwolonych urządzeń - ogłosili europosłowie po dochodzeniu ws. nieprawidłowości w pomiarach emisji spalin.
We wtorek komisja śledcza ds. pomiarów emisji spalin w sektorze motoryzacyjnym przyjęła raport końcowy ze swoich prac. Parlamentarne śledztwo ruszyło w grudniu 2015 r., trzy miesiące po tym, gdy na jaw wyszło, że koncern Volkswagen stosował nielegalne oprogramowanie, by oszukiwać podczas testów emisji spalin.
Sprawa wywołała oburzenie i pytania o to, czy obowiązujące w UE przepisy są wystarczające. W rezultacie śledztwa europosłowie wezwali we wtorek do szybkiego przyjęcia nowej procedury homologacji oraz testów emisji w realnych warunkach jazdy, by zminimalizować różnice między wynikami laboratoryjnymi a pomiarami w normalnym ruchu.
- Stare testy odbywały się w laboratorium, przez 20 minut w sztucznych warunkach. Na drodze pojazdy emitowały znacznie więcej niebezpiecznych substancji niż podczas cykli testowych - podkreślił współautor raportu, holenderski europoseł z frakcji liberalnej Gerben-Jan Gerbrandy.
Parlamentarni śledczy proponują także wzmocnienie nadzoru na poziomie UE oraz ściślejsze i skuteczniejsze wdrażanie prawa dotyczącego pomiarów emisji spalin w UE.
Teraz bowiem to władze krajowe są odpowiedzialne za wydawanie certyfikatów, które poświadczają, że samochód spełnia wszystkie warunki, np. w kwestiach bezpieczeństwa, środowiska, i może trafić na rynek.
Problem polega jednak na tym, że kraje, które mają rozbudowany przemysł samochodowy, nie chcą szkodzić swoim rodzimym producentom przez odmowę wydawania homologacji. A unijny system jest tak skonstruowany, że otrzymanie certyfikatu dopuszczającego do ruchu w jednym z krajów członkowskich wystarczy, by samochód mógł być sprzedawany w całej UE.
Zgodnie z przyjętym we wtorek raportem końcowym ze śledztwa rządy krajów UE celowo odwlekały wprowadzenie bardziej realistycznych testów emisji. Winny był lobbing koncernów motoryzacyjnych, któremu po kryzysie finansowym z 2008 r. ulegali politycy.
Raport wskazuje jako na winowajców, którzy doprowadzili do wynoszącego sześć lat opóźnienia, Francję, Węgry, Włochy, Słowację, Hiszpanię i Rumunię.
Europosłowie obwinili również Komisję Europejską o niedostateczne działania, które mogłyby zmusić państwa UE do egzekwowania zakazu stosowania urządzeń mogących zmniejszać poziom emisji w czasie testów.
KE dopiero w grudniu 2016 r., czyli 12 miesięcy od rozpoczęcia śledztwa PE i prawie półtora roku po wybuchu skandalu Volkswagena, wszczęła procedury o naruszenie prawa UE przeciw siedmiu krajom członkowskim za brak sankcji wobec producentów samochodów w związku z manipulowaniem emisjami.
Państwa, które znalazły się na celowniku KE, częściowo pokrywają się z tymi, na które wskazali europosłowie. O lekceważenie zasad dotyczących homologacji i dopuszczania samochodów do użytkowania oskarżone zostały Niemcy, Wielka Brytania, Czechy, Litwa, Luksemburg, Hiszpania i Grecja.
Komisja stwierdziła, że nie ustanowiły one systemu kar, które zniechęcałyby producentów samochodów do łamania przepisów dotyczących emisji lub - jeśli takie regulacje miały - nie stosowano ich, gdy prawo było naruszane.
Z wniosków, jakie wyciągnięto ze śledztwa eurodeputowanych, zadowolona jest europejska organizacja reprezentująca konsumentów BEUC. - Członkowie komisji śledczej Parlamentu Europejskiego słusznie zwrócili uwagę na niewłaściwe postępowanie w sektorze samochodowym i porażki państw członkowskich, jeśli chodzi o odpowiednie testowanie i sprawdzanie samochodów na drogach - podkreśliła w oświadczeniu dyrektor generalna BEUC Monique Goyens.
Jak zaznaczyła, PE w ślad za apelami organizacji konsumenckich zwrócił się o bardziej restrykcyjny system homologacji nowych samochodów i nadzoru nad tym procesem, aby nie dopuścić do kolejnego skandalu. Według Goyens warte odnotowania jest zwłaszcza poparcie utworzenia niezależnej unijnej agencji ds. homologacji. - Teraz potrzebna jest silna wola polityczna, by przełożyć te dobre intencje na działania - dodała szefowa BEUC.
W następstwie dochodzenia podległej rządowi USA Agencji Ochrony Środowiska (EPA) Volkswagen przyznał się we wrześniu 2015 roku do zainstalowania w ponad 11 mln samochodów z silnikiem Diesla oprogramowania umożliwiającego oszukiwanie przy pomiarze zawartości szkodliwych substancji w spalinach. Po wybuchu skandalu okazało się, że podobnie działali również inni producenci samochodów.