Powrót do czasów dzieciństwa
Żaden efekt kalendarzowy nie jest tak mocno zakorzeniony, jak Rajd Świętego Mikołaja. Na temat żadnego innego nie powstało tyle opracowań, całkiem naukowych, jak o magii starszego pana z elfami i reniferami. Już teraz mało kto pamięta, że pierwotnie był on osadzony w dość wąskim przedziale czasowym. Na samym początku mówiliśmy przecież tylko o ostatnich pięciu dniach przed gwiazdką. Z czasem jednak nie najszczuplejszy przecież pan z brodą zaczął coraz bardziej się rozpychać w kalendarzu. Najpierw zawładnął końcem grudnia. Potem złowieszczo zaczął spoglądać na pierwszą połowę ostatniego miesiąca. Ktoś zaraz trzeźwo zauważy, że hola hola mamy dopiero połowę listopada, wstrzymaj pan sanie. I pewnie będzie miał tyle samo racji, co starszy dziadek, siedzący w głębokim fotelu wspominający, że kiedyś to było.
W bardzo odległej przeszłości
Kiedyś, bardzo dawno temu, rynek był skrajnie pesymistycznie nastawiony. Dopiero co doszło do ataku Hamasu na Izrael i media obiegały kasandryczne wizje kolejnej wojny światowej, gdzie silniejsi wyjaśniali swoje racje przy użyciu bomb atomowych. Równolegle ukraińska ofensywa wyraźnie się załamała, przez co dostaliśmy wysyp informacji, że zachód się wykrwawił dość już w tej wojnie i jest w stanie złożyć naszego wschodniego sąsiada w ofierze. Nie brakło analityków, którzy wieszczyli, że oczywiście nie zatrzyma to krwiożerczej Rosji, która już zaraz rozpocznie marsz pewnie i na Madryt. A to było tylko preludium do rynkowych zmartwień. Hydra inflacji odradzała kolejne głowy po ścięciu poprzedniej. Globalna gospodarka stała na skraju wielkiej recesji, a sektor bankowy był co najwyżej wydmuszką.
I tu pojawia się magia
Choć na rynku obecnie mało kto pamięta o tamtych czasach, to wszystko to miało miejsce ledwie dwa tygodnie temu. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, coś się zmieniło. Apokaliptyczny konflikt okazał się mocno regionalnym sporem, rosyjska kontrofensywa przesunęła linię frontu o 43 metry, spowolnienie co prawda będzie, ale to i lepiej, bo banki centralne znów staną się hojne, a inflacja zupełnie się załamała po tym, jak ostatni wynik w USA okazał się o 10 punktów bazowych niższy od oczekiwań. Nie ważne czy nazwiemy to efektem Świętego Mikołaja, Dziadka Mroza, Wróżki Zębuszki czy Donalda Tuska. Rynek nagle zmienił swoje postrzeganie świata wyjątkowo diametralnie.
Idziemy szeroko
Pierwotnie rajd prowadzony przez renifera z czerwonym nosem tyczył się oczywiście tylko amerykańskich spółek. Dość szybko jednak rozlał się na pozostałe giełdy kapitałowe. Od pewnego czasu idziemy jednak jeszcze dalej i ogólna poprawa sentymentu wpływa na szeroko rozumiany apetyt na ryzyko. Dlatego w ostatnim czasie S&P 500 w parze z Nasdaqiem prują ku górze. To samo widzimy na niemieckim Daxie czy nawet polskim Wigu. Co więcej, także nasz złoty znowu jest mocarny, a dolar nagle zaczął dobijać do 4 złotych, choć jeszcze miesiąc temu był blisko pół złotego wyżej!
Taki mamy klimat
Możemy obruszać się na galerie handlowe, że atakują nas z każdej strony świątecznymi dekoracjami, w radiu powoli pojawiają się tak znienawidzone piosenki, sklepy rozpoczynają ofensywę promocyjną. Ale prawdą jest, że od dwóch tygodni w najważniejszych centrach finansowych coraz wyraźniej wybrzmiewa nam last christmas…
Autor: Krzysztof Adamczak, analityk walutowy InternetowyKantor.pl
Materiał sponsorowany przez InternetowyKantor.pl