Wynik stycznia na Wall Street wygląda wręcz imponująco, bo indeks S&P 500 urósł o 1,6 proc., ponownie bijąc rekordy wszech czasów. Owe 1,6 proc. to rezultat powyżej historycznej normy, która wynosi +1,0 proc. (za cały okres od 1957 roku, kiedy to omawiany benchmark został rozszerzony do 500 spółek).
Głównemu indeksowi pomogły znów technologiczne giganty, okrzyknięte w ubiegłym roku mianem "siedmiu wspaniałych" (Magnificent Seven), a przynajmniej część z nich – przede wszystkim Microsoft, Amazon, Meta (Facebook), Nvidia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co dalej? Nasz wykres pokazuje, że po lutym raczej nie należy się spodziewać "fajerwerków", bo to statystycznie miesiąc pod znakiem odpoczynku dla S&P 500 (średnia zmiana: -0,1 proc.). Ale udany styczeń, nawet lepszy od historycznej normy, to jednocześnie pozytywny prognostyk na cały rok, jeśli wierzyć popularnej na Wall Street hipotezie "styczniowego barometru" (January barometer).
Faktycznie, coś jest na rzeczy, bo – jak wynika z naszych wyliczeń – kiedy styczeń był na plusie, to w 83 proc. przypadków udana była również pozostała część roku (kiedy zaś był pod kreską, średnia zmiana w pozostałych miesiącach była ujemna).
Styczeń nie był natomiast tak łaskawy dla naszego rodzimego rynku akcji, przynosząc spadek WIG-u o 1,3 proc., ale to i tak niezły ostateczny wynik, bo w połowie stycznia indeks był nawet 6 proc. pod kreską.
Na usprawiedliwienie krajowych akcji warto przypomnieć, że w ubiegłym roku były jednym z najmocniejszych rynków na świecie.
Tomasz Hońdo, starszy ekonomista Quercus TFI