Argentyńska waluta przebiła w poniedziałek poziom 60 peso za dolara. To najgorzej w historii. Dla Polaka to szansa na super tanie wakacje na drugim końcu świata. Z naszymi pieniędzmi będziemy mogli sobie tam pozwolić na wiele atrakcji. O ile oczywiście nie dojdzie do zamieszek i urlop nie skończy się awaryjnym powrotem.
Kłopoty Argentyny to konsekwencja prawyborów. Obecny prezydent przegrał o 14 punktów procentowych z opozycją. Opozycyjnego kandydata wspiera poprzednia pani prezydent - Krystyna Fernández de Kirchner.
Zobacz też: Mundial 2018. Fałszywy obraz Leo Messiego. "To nie cichy przywódca. Uwielbia mieć decydującą rolę"
Rynki tego nie wytrzymały. Giełda w Buenos Aires runęła w poniedziałek aż o 38 proc. Powrót do władzy tych, którzy rządzili poprzednio, to jasny zwiastun kompletnego upadku państwa.
W rankingu dochodu narodowego na mieszkańca Argentyńczycy już w ubiegłym roku byli pięć miejsc za Polakami. Teraz spadną jeszcze niżej, za Chińczyków i Rumunów. Jak do tego doszło?
Historia upadku
Ostatnie dwadzieścia lat XIX wieku i czas aż do zakończenia II wojny światowej to okres niebywałego w historii świata rozwoju Argentyny. W pół wieku potroili swój liczony w dolarach dochód narodowy na mieszkańca. Argentyńczycy ze średniaków stali się bogaczami.
Z Wielkiego Kryzysu wyszli obronną ręką. PKB na głowę w latach 1929-1933 spadło zaledwie o 17 proc. Kraj wciąż rządzony był liberalnie gospodarczo.
W momencie wybuchu wojny wyprzedzali dochodem narodowym na mieszkańca Szwajcarów, równali się z Niemcami i Duńczykami, swoje sąsiednie kraje przebijając bogactwem pięciokrotnie. Sąsiedzi patrzyli z zazdrością.
Zaraz po wojnie przewaga nad większością świata jeszcze wzrosła. W 1945 roku Argentyńczycy zajmowali szóste miejsce pod względem dochodu narodowego na mieszkańca na całym globie. Przez wojnę świat gospodarczo się stoczył, a oni w wojnie czynnego udziału nie brali. Pastwiska i grunty rolne stanowiły 60 proc. powierzchni kraju i ich towary dla zniszczonego wojną świata były niezwykle cenne.
W 1946 roku do władzy doszedł Juan Peron. Wygrał z hasłami państwa z "ludzką twarzą". Sprawiedliwości społecznej, interwencjonizmu państwowego, nacjonalizacji przedsiębiorstw. Było z czego wydawać, bo państwo bogate. Wydawało się, że nie można wiele zepsuć. A jednak.
Z szóstego miejsca na świecie po wojnie kraj spadł na piętnaste pod względem dochodu na głowę. Ścisłe kontakty z ZSRR, niechęć do krajów Zachodu, rządy idące w stronę dyktatury, próby ograniczenia dostępu opozycji do mediów pogrążyły Argentynę.
Peron został obalony przez wojskowy zamach stanu w 1955 roku i wygnany z kraju. Peroniści zeszli do podziemia i próbowali odzyskać władzę siłą. Sytuacja do spokojnych nie należała, więc gospodarka radziła sobie coraz gorzej.
Powrót Perona
W 1973 roku peroniści dostali znowu możliwość legalnego powrotu do władzy i ją wykorzystali. Juan Peron wrócił do kraju i został prezydentem. Ludzie witali go jak wybawcę.
Wtedy Argentyna była już 31. krajem na świecie pod względem dochodu narodowego na mieszkańca. Peron umarł w 1974 r., ale jego ruch rządził dalej.
Przez następne dwadzieścia lat PKB na głowę Argentyńczyka liczony w dolarach właściwie zupełnie się nie zmienił. W gospodarce jedno było stałe - państwo wydawało więcej niż dostawało w podatkach. Dług rósł i rósł. Z 26 proc. PKB w 1992 roku do aż 49 proc. PKB w 2001.
W pewnym momencie nie było już z czego spłacać zadłużenia. Rząd ogłosił w 2001 roku zamrożenie depozytów bankowych, czyli chciał sięgnąć do portfeli ludzi. To wywołało zrozumiałą falę protestów, a potem dymisję ówczesnego prezydenta.
Peroniści zdewaluowali peso o 200 proc., kończąc erę sztywnego kursu waluty do dolara (co chroniło przed inflacją). Na początku ich rządów ubóstwem dotkniętych było już 56 proc. ludzi, a bezrobocie wynosiło 26 proc. Zadłużenie po dewaluacji peso wzrosło do aż 152 proc. PKB.
Przypomnijmy, że chodzi o kraj, który w 1945 roku był szóstym najbogatszym na świecie. W 2001 roku zajmował już 49. miejsce. Zaraz przed Polską, która od dziesięciu lat pięła się wtedy dynamicznie w górę. Wyprzedziliśmy ich rok później. Zaraz po II wojnie światowej dzieliło nas aż 128 miejsc!
W 2007 roku wybory prezydenckie wygrała Krystyna Fernández de Kirchner popierana przez peronistów w sojuszu z komunistami. Cztery lata później powtórzyła sukces wyborczy. Znacjonalizowała w międzyczasie koncern naftowy YPF.
W gospodarce się za jej rządów pogorszyło, bo kraj przesunął się na 53. miejsce w światowym rankingu PKB na osobę. W 2015 roku popierany przez nią kandydat (nie mogła startować po raz trzeci) przegrał z Mauricio Marcim.
Rok po odejściu z urzędu, de Kirchner postawiono zarzuty korupcji. Była prezydent miała rozstrzygać przetargi na korzyść zaprzyjaźnionego biznesmena Lazaro Baeza. Jednocześnie sędzia nakazał zamrozić jej majątek.
Nikt nie lubi zaciskać pasa
Zadłużenie kraju od początku do końca rządów de Kirchner wzrosło z 165 do 338 mld dol. Obecny prezydent Mauricio Macri próbuje ratować sytuację, ale do tego konieczne jest zaciskanie pasa, czyli nie wydawanie przez państwo więcej niż dostaje w podatkach.
Macri porozumiał się z MFW. W zamian za pomoc Argentyna ogranicza wydatki publiczne. Walczy teraz z inflacją, co w przyszłości może pozwolić na obniżenie stóp procentowych, ustabilizowanie sytuacji i powrót zdrowego wzrostu.
Niestety nie będzie prawdopodobnie na to czasu, bo ludziom taka polityka się nie podoba. Wiele lat rządów ruchów peronistowskich przyzwyczaiło społeczeństwo do myślenia, że źródłem zamożności jest państwo z rozbudowanym systemem socjalnym.
- Macri przegrał prawybory z kandydatem opozycji o niemal czternaście punktów procentowych, a to nie wróży niczego dobrego. Wygranym jest Alberto Fernandez, wraz z którym o władzę (w roli wiceprezydent) ubiega się była prezydent Cristina Fernadez de Kirchner. Jest ona oskarżona o korupcję, ale przede wszystkim za jej rządów Argentyna stanęła na krawędzi bankructwa - wskazuje Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB.
Peso i giełda na nizinach
Czy można się dziwić rynkom, że spanikowały? Zamiast wyrównania wydatków z dochodami państwa szykuje się kolejny okres z lekką ręką budżetową. Argentynie nikt już raczej pożyczać pieniędzy nie będzie. Zacznie się prawdopodobnie era dodruku.
- Zarabiające na różnicy w stopach procentowych fundusze uciekały w poniedziałek w popłochu, a indeks giełdowy wyrażony w dolarach odnotował drugi największy spadek licząc od 1950 roku dla jakiejkolwiek giełdy. Skokowa przecena peso wpłynie ponownie na skok inflacji, a to jeszcze bardziej utrudni obecnemu prezydentowi kampanię o reelekcję - wskazuje Kwiecień.
Indeks giełdowy giełdy w Buenos Aires S&P Merval spadł w poniedziałek o 38 proc., czym zlikwidował wcześniejsze tegoroczne wzrosty. Liczony w dolarach indeks MSCI dla Argentyny stracił w tym roku 20 proc. Papież Franciszek będzie musiał wzmocnić modlitwy o swój kraj. Bo bez interwencji z góry może być źle.
Nawiązując do początku tekstu, dlaczego przykład Argentyny ma być ważny dla nas i Grecji? Argentyna upada przez nacjonalizację przemysłu i zbytnią łatwości wydawania pieniędzy na programy socjalne, szybko sie przy tym zadłużając. Oczywiście skala upaństwawiania firm w Polsce nie jest porównywalna i na razie sprowadza się u nas do banków i planów odnośnie mediów. Oby idea nie przeszła na inne branże, bo wtedy będziemy musieli się sami dowiadywać wiele razy przećwiczonej prawdy, że państwowe działa gorzej niż prywatne.
Grecja argentyński model dobrze przećwiczyła, teraz jęcząc pod jarzmem warunków narzuconych przez unijnych pożyczkodawców. Poziom zadłużenia ma rekordowy w Europie i drugi w świecie po Japonii. Polska na razie zwiększa PKB szybciej niż zadłużenie i oby tak pozostało.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl